— Majster Leopold powinien tu kazać wybrukować, przeklęcie źle chodzić po tym piasku, mruczał Dolmann. Cicho! — zdaje mi się, że tam jakiś człowiek przeszedł?
— Zdaje mi się, że dwóch, odparł Doktor: to zapewne znajomi.
Teraz widziano już wyraźnie gospodę leżącą po prawéj stronie drogi. Był to nizki, wybielony budynek, o na wpół zapadłym dachu, z małemi zielonemi szybami w oknach, które przy słońcu świeciły wszystkiemi kolorami tęczy, i z wejściem nieco koślawém, bo próg po jednéj stronie przez zgniliznę nieco ucierpiał. Po obu stronach drzwi na słupach wisiał stary szyld, na którym ten tylko jeszcze poznać mógł białego niedźwiedzia, kto wiedział, że to ma być niedźwiedź. W tyle domu stała także stara zapadła szopa. Przed Białym Niedźwiedziem niebyło żadnéj latarni, ani jakiegoś innego znaku zapraszającego wieczorem i w nocy, chociaż goście byli to sami nocni ptaszkowie. Gospodarz, którego powszechnie zwano majstrem Leopoldem i który zajmował się rozległym interesem przechowywacza, wiedział, że mimo tego i tak trafią oni do jego szynku.
W skutek panującéj w koło ciemności, którą tylko przerywało jedno mgliste światełko padające z okna gospody na drogę, idąca naprzeciw obu włóczęgom postać, przez to że niosła wielką wiązkę, mogła się im wydać w ciemności jak dwóch ludzi; poznali ją dopiero teraz, gdy chrypieć i gniewać się poczęła.
— Oho, to sam majster Leopold? powiedział Dolmann; zkąd on tak późno przychodzi? On przecięż niechętnie pozostawia gospodarstwo temu niedołędze Rulfowi — musiał znowu zrobić dobry interes — jak on się wlecze!
— Dobry wieczór, majstrze Leopoldzie! zawołał Doktor zdejmując czapkę i przemawiając w sposób świadczący o niejakiém ukształceniu — kto chce z paczką wejść pod Białego Niedźwiedzia, musi opłacać cło — tylko półkwaterek na kredkę!
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/166
Ta strona została przepisana.