Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/167

Ta strona została przepisana.

To mówiąc, nabrzmiały Doktor, który na prawdę uczył się kiedyś, ale przez nałóg pijaństwa stopniami coraz niżéj spadał, stanął przed nizkiemi drzwiami, które prawie całkiem zasłonił, a nawet nad które jeszcze o kilka cali wystawał. Stary niby wcale na niego nie zważał, ale przystąpił do Dolmanna i przez rysę w staréj firance zajrzał do szynkowéj izby.
— Powietrze czyste — tam siedzi Fursch! rzekł Dolmann.
— Właśnie jego mi dzisiaj potrzeba — przyszedł w samą porę, powiedział majster Leopold, człowieczek chudziutki. Ustąpcie!
— Coś w złym jesteście humorze — i sam z takim wielkim ciężarem! i próbując ujął za wielką wiązkę.
— Trzymaj-no palce przy sobie — że też wszędzie nos wetknąć musisz! zawołał majster Leopold i wytrzeszczył wielkie oczy — potém wszedł do sieni i prędko otworzył drzwi do izby szynkowéj, wrzuciwszy pierwéj wiązkę do ubocznéj komórki, którą zamknął.
Zaduch i wilgotna para cuchnęły na niego i dwóch wchodzących za nim ludzi — ale wszyscy trzéj widać byli do tego przyzwyczajeni.
W nizkiéj zadymionéj izbie było tylko dwóch gości. Jeden z nich, którego z zewnątrz można było widzieć przez szparę w firankach, i którego Dolmann nazwał Furschem, siedział zamyślony za grubo wyciosanym stołem — przed nim stał kielich wódki i talerz z resztkami kiełbasek.
Człowiek ten nie wyglądał na wysokiego, można go było nawet nazwać wątłym. Miał na sobie ciemno-żółty pluszowy surdut, ciemną do saméj góry, zapiętą kamizelkę, a na stole przed nim leżał stary, siwy kapelusz. Twarz jego wyrażała coś o nic niedbającego, niebezpiecznego, a jednak był to równie śmiały jak straszliwy zbrodniarz, którego obwiniano o liczne ostatniemi czasy popełniane morderstwa, i dla tego wszędzie szukano.
Dowiemy się późniéj historyi jego dzikiego życia.