Jego wysokie czoło łączy się z łysém miejscem głowy; rzadki, cienki wąs, który on mimo to gładzi i kręci, jest prawie siwawy, i razem z chudém żółtawém licem przekonywa, że Fursch musi być słabowity i niesilny — tylko siwe niespokojne oczy, często z pode łba patrzące, wskazują uważnemu dostrzegaczowi, że nie jest tak bez troski jak się zdaje.
Drugi gość Białego Niedźwiedzia siedział oddalony od Furscha, przy innym stoliku w kącie szynkowni. Miał na głowie brudno-białą czapkę[1], jakie zwykle noszą gimnastycy, którą zapewne znalazł na poblizkim placu gimnastyki, albo w chwilowym braku lepszych przedmiotów zaszczycił przywłaszczeniem sobie.
Był jeszcze młody, ale na twarzy już miał wyrytą cechę złoczyńcy — w głęboko zapadłych, nieco zaczerwienionych oczach z czyhającém spojrzeniem miał coś złowrogiego, a strzępiasty, ciemno-rudy wąs i broda jeszcze bardziéj podwyższały to wrażenie i nadały mu nazwę „Rudego Dzika.“ Umiał on także, gdy służył w kassowości uchodzić za dżentelmana, i mówił płynnie, co go czyniło zdolnym na „przypę,“ to jest na takiego, który umie zwabić do siebie ofiarę i sobie ją zapewnić. W téj chwili ubiór rudego był nieco w nieporządku, bo brudno-biała czapka, tudzież brudno-żółty nankinowy surducik nie uchodziły przy tak późnéj porze roku, a pełne dziur i pęknięć bóty także się niczém nie zalecały. Rudy Dzik, podobnie jak Fursch czekali na niedaleką już sposobność do stanowczego czynu, a późniéj pragnęli znowu połączyć się z chwytaczami wieśniaków; dzisiaj byłby dla tego cechu zupełnie niewłaściwym — ale „dobre przychodzi w nocy, a interes to pułapka na myszy,“ mawiał z upodobaniem Rudy Dzik — „wupp! już masz jednego“ — tém się w téj chwili pocieszał.
- ↑ Wszystkie prawie te osoby, tudzież ta i dalsze karczemki, są bez przesady, wiernie z natury narysowane.