przechowawczego interesu, a o swoich gości był spokojny, bo chodziło mu o to tylko, aby jedli, pili i płacili.
— Kasztelan! zawołał Rudy Dzik zrywając się, gdy ostrzegający w sam czas ukazał się we drzwiach. Przydomek Kasztelana otrzymał on dla tego, że jako były czeladnik ślusarski miał wyborne klucze i wytrychy, które już w nocnéj porze niejedne drzwi bez szmeru otworzyły — a zatém świat zbrodniczy, który można powiedzieć chętnie lubi malownicze nazwy, nadał mu miano Kasztelana!
Późniéj poznamy go bliżéj, dzisiaj znikł on równie szybko jak przybył.
Rudy Dzik szybko czapkę na głowę nacisnął, wskoczył na stołek, a potém przewróciwszy butelkę na stole, aby tą drogą prędzéj dostać się do wyjścia. Leopold krzyczał, bo butelka rozbiła kilka szklanek, ale w téj chwili nikt na niego nie zważał — doktor — i Dolmann skoczyli również i uciekli, bo unikać musieli wszelkiego spotkania z policyą — gospodarz wpadł do przyległéj komórki, aby sprzątnąć wiązkę — nastąpiła nieodzowna przeszkoda i zamieszanie — tylko jeden gość stał bardzo spokojnie i pierwéj wypróżnił swoją szklankę, jakby mu się wcale nie śpieszyło. W następnym rozdziale obaczymy kto był tym gościem.
Istnieją zbrodniarze, którzy rzemiosło swoje prowadzą tak spokojnie i zuchwale, jakby się niczego obawiać nie potrzebowali — do tych geniuszów w swoim rodzaju, do najgorszych nieprzyjaciół społeczeństwa ludzkiego należał Fursch.