Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/174

Ta strona została przepisana.

On, który najbardziéj powinien był unikać ludzi prawa, ostatni zabierał się do wyjścia z szynkowni.
Eberhard wstał również — nadeszła stosowna, od dawna oczekiwana chwila.
Potężna figura Marcina zbliżyła się do drzwi, a tymczasem Eberhard przystąpił do Furcha, mimowolnie prostując się.
Ten zdziwiony błysnął na nieznajomego, na którego Leopold zwrócił jego uwagę, i który jak widział miał wiele pieniędzy.
— Pan jesteś były kancelista Fursch! rzekł do niego Eberhard.
— Do usług — ale mi pilno!
— Ale mnie, nie!
Łysy cofnął się nieco i przeszywającym wzrokiem powiódł po twarzy człowieka, który mu wchodził w drogę.
— Jeżeli pan jesteś tajny policyant, to mi pan przedewszystkiém pokaż swoją kartę! zawołał Fursch, i szybko zmierzył odległość od siebie do drzwi tylnych, bo w drugich stał Marcin.
— Ani kroku z miejsca, póki mi nie powiesz, gdzie się znajduje dziecko, które przed blizko czternastu laty pewna dama ci oddała — i Eberhard po cichu wymienił słuchającemu jéj nazwisko.
— Z chęcią udzielę panu wszelkich wiadomości, mówił Fursch, uśmiechając się obowiązujące i teraz już bezpieczny, ale nie tutaj na to miejsce — mnie pilno — chodź pan zemną — ale prędko i sam!
— Spełnię twoje żądanie! Czekaj tu na mnie Marcinie, nie potrzebujesz przecięż obawiać się panów z policyi! Ja tu po ciebie przyjdę!
— Słucham panie Eberhardzie! odpowiedział Marcin, a tymczasem Fursch szybko ruszył ku tylnym drzwiom, które niedołężny Rulf usłużnie otworzył.
Eberhard udał się tuż za nim. W dali w alei usłyszeli czyjeś głosy.