— Moje dziecię — o moje dziecię! zabrzmiało coś z cicha jakby przez usta jakiegoś ducha wyzionięte i rozległo się po lekko oświetlonym pokoju.
Był to głos Eberharda, upominająco rozlegający się w téj pełnéj zrządzenia chwili.
— Małgorzata nie słyszała — ona słuchała tylko poszeptywanych przysiąg kochanka, który nakoniec całkiem ją chciał posiąść — bez wątpienia, bez kwestyi poddała się pod jego moc — gorące, miłosne tchnienie pocałunkiem przebiegło z serca do serca — rozkosz rozrzewniała ją...
— Małgorzato! rozległo się, jakby ją wołał duch opiekuńczy.
— Przepadło — przepadło! Miłość za nadto rozgorzała... płomienie jéj wszechwładne objęły samotną parę w wiejskim domu — księcia i dziewczynę z ludu.
Przejął ją jakiś bozki zachwyt — ale przed pałającym światem miłości, który w téj chwili czarownic i wszechwładnie otoczył, upadło cudowne państwo niewinności — i zapadało się coraz głębiéj na wieki zatracone, na wieki nieuratowane.
Jeszcze błyszczało jak dalekie i w mgłę zapadające świetne kopuły i kościoły świętych...
Wreszcie znikł ostatni połysk...
Aniołowie boleli. Anioł opiekuńczy Małgorzaty odwrócił się od niéj płacząc, i zagasił świętą pochodnię, z którą jéj dotąd przewodniczył.
Gorące tchnienie powiało po ziemi, rozwinęło pączki i przemieniło je w bujne kwiaty...
Ale wśród nocy rozległo się ostrzegające „biada“, i doszło aż do pokoju kochanków.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/190
Ta strona została przepisana.