bramę do ogrodu, nagle uczuła w sercu swojém nieprzyjemną trwogę. W koło było ciemno — stanęła — liściaste lipy tak głęboki cień rzucały, że nie mogła poznać przedmiotu znajdującego się w pobliżu.
Ale wnet miało się wszystko wyjaśnić. Jakiś powóz wyjechał z cienia drzew ku krzakom po drugiéj stronie leżącym i okrążał wielkim łukiem. Małgorzata mimowolnie zbliżyła się o kilka kroków, bo pomyślała, że to może być powóz księcia, a on jéj nie zastał. Ale to być nie mogło, gdyż bramy nie spuściła z oka i książę zawsze przyjeżdżał konno. Wtém wyszli z krzaków dwaj panowie i przystąpili do powozu.
Małgorzata krzyknęła — nie mogła się omylić, był to rzeczywiście książę, a z nim ów jéj nienawistny — chciała pośpieszyć do powozu — widziała, że Waldemar przez chwilę zawahał się, czy ma odjechać — potém usłyszała słowa:
— Królewska wysokość chciałeś uniknąć sceny!
— Obietnica za obietnicę! Pan dotrzymałeś swojego słowa, ja dotrzymuję mojego!
Małgorzata widziała, jak książę ze swoim towarzyszem wsiedli do powozu — z piersi jéj wyrwał się krzyk — łono jéj biło — głos wewnętrzny mówił jéj, że to była stanowcza chwila. Ale była tak niewinna, że nie umiała wcale wytłómaczyć sobie przyczyny tego zajścia.
Powóz w ciemnéj alei znikł jéj z przed oczu.
Nazajutrz Małgorzata nadaremnie od godziny do godziny oczekiwała przybycia ukochanego. Dzień stał się dla niéj wiekiem, z każdą minutą wzrastało zakłopotanie. Ciągle jeszcze nie wierzyła, aby Waldemar kiedykolwiek ją opuścił i zapomniał, aby zburzył szczęście jéj miłości.
Niewypowiedziana trwoga opanowała jéj duszę, gdy nadszedł wieczór, a kurzawy wcale na drodze dojrzeć nie mogła. Późno dopiero udała się do łóżka — sen znikł z jéj błękitnych oczu — dręczyły ją trapiące marzenia — widziała jak ukochany od niéj się odwraca — jak znowu sama i opuszczona, a bardziéj jeszcze niż przedtém była
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/201
Ta strona została przepisana.