Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/212

Ta strona została przepisana.

— Wzniosła, tak jest, najjaśniejszy panie! Módz uszczęśliwiać jest to rozkosz niezrównana — ona nam Boga przybliża! Podobne jak ta chwile przeważają tysiączne: biada!
— Powiedziałeś pan poprzednio, że historya życia pańskiego jest bardzo wzruszająca — pozwól wyznać, że niecierpliwie pragnę ją poznać! Wierzaj, że nietylko dla prostéj ciekawości pozwalam sobie zapytać cię, czy godzien jestem wysłuchać opowiadania historyi życia twojego?
— Mój królewski panie! broniąc się przerwał Eberhard; lecz król wziął go za rękę i zaprowadził na sofę stojącą przy oknie i zakrytym obrazie.
— Chciałbym poznać drogi, które pana doprowadziły do celu, do jakiego teraz doszedłeś! powiedział król siadając obok Eberharda.
— Jeszcze nie doprowadziły najjaśniejszy panie — dopóki żyjemy, zawsze mamy coś do dopięcia i do osiągnięcia!
Letni wieczór zapadł nad parkiem, — słońce znikło za ciemno-liściastemi drzewami, — tu i owdzie walcząc z ostatnim brzaskiem dnia świeciła na niebie gwiazda, — cudna spokojność panowała wszędzie, a przerywały ją tylko kiedy niekiedy melodyjne pieśni usypiających ptaków, — orzeźwiające, wonne tchnienie wiało z parku przez wysokie otwarte okna do zielonego pokoju, w którym król siedział obok Eberharda jak przyjaciel obok przyjaciela.
Otaczał ich łagodny półcień, który dziwnie zgadzał się z zeznaniami obu tych ludzi w tak wzruszającéj chwili.
Eberhard swoim mimowolnie tyle potężnym i do serca przemawiającym głosem tak zaczął:
— Tajemnicy mojego urodzenia do dziś dnia nie udało mi się wyśledzić! Téj, która mi dała życie, nie widziałem nigdy — gdy się moje pojęcia obudziły, ujrzałem się pod opieką starego, pełnego miłości człowieka,