którego ojcem nazywałem, i który raz upominającym słowem, co wiecznie w duszy mojéj brzmieć będzie, powiedział mi: że przy mojém urodzeniu stała na niebie gwiazda z ognistym ogonem, kometa, z którą łączono dziwne przesądy.
Stary ojciec Jan żył jak zakonnik, a lud wiejski czcił go jak zesłańca bozkiego. Wychował mnie w swojéj pustelni i nauczył obcych języków, wypadków przeszłości, tudzież krajów tego świata.
Był to uczony, pobożny mąż, ale wcale nie świętoszek.
Niedaleko od naszéj klauzury wznosił się dumny staroświecki zamek. Dachy jego wystawały w powietrze, panowało tam bogactwo i rozrzutność. Zamek ten należał do hrabiny W. Ponińskiéj, zamieszkiwała w nim przez zimę i wiosnę z jedyném dzieckiem, piękną małą dziewczynką. W lecie wyjeżdżała do dalekich kąpieli lub też do Paryża albo Włoch.
Mała Leona przychodziła często ze swoją służącą do ojca Jana, a ja byłem towarzyszem jéj zabaw. Już wówczas przy swobodnych grach naszych okazywała chęć panowania i dumę, ale to mi się podobało, chętnie też bawiłem się z małą ładną Leoną!
Gdy wyrosłem, a zacny ojciec widział, że się sil nie rozwinąłem i z nauk jego korzystałem, oświadczył mi pewnego dnia, że czas już pomyśleć o mojéj przyszłości. Z całą troskliwością i miłością zapytał mnie, jaki stan obrać sobie zamierzam? a ja pełen młodzieńczego zapału zawołałem:
— O! ojcze Janie, — kochany ojcze Janie, chciałbym być żołnierzem, — oficerem! To jest najwyższe moje życzenie!
Widzę jeszcze łagodny uśmiech, jaki osiadł na jego czcigodnych rysach, gdy te natarczywe słowa wymówiłem.
— Tak i ja też myślałem, Eberhardzie, powiedział spokojnie i jak zawsze z ojcowską godnością i troskliwością — w spełnieniu życzeń twoich nie doznasz żadnéj
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/213
Ta strona została przepisana.