szczęściem, a których teraz rozpaczą przejęta unikała — drobne, drżące ręce przyciskała do bladéj twarzy i ocierała łzy płynące z jéj miłych, niebieskich oczu — następnie wybiegła spiesznie ku bramie kraty, a gdy nią zimno wstrząsało, otworzyła ją, wystąpiła na szeroką, gołemi drzewami i zaroślami objętą drogę. Szybko po niéj pobiegła, aby się dostać do miasta, a potém do zamku księcia. Nie uchodziło żadne wahanie się, żaden namysł, chciała z własnych ust jego, które ją niegdyś tak mile chwaliły, posłyszeć, że na wieki ma być opuszczona i wypchnięta.
Wkrótce drobne, strudzone nogi wymówiły jéj posłuszeństwo — ale odpoczywać nie mogła, nie mogła ani na chwilę drzewami osłonionego miejsca użyć do spoczynku, bo czuła, że pokonana utrudzeniem zaśnie.
Śpieszyła daléj — cienką, czarną sukienkę burza przykleiła do jéj członków — długie blond włosy powiewały nad nią — jak cień nocny, jak gnany niespokojny duch, zaledwie nogami ziemi dotykając, pędziła dziewicza postać po zmarzłéj drodze, a potém po cierniem i śniegiem pokrytém polu, ku dalekiemu w ciemnych zarysach wystającemu przed nią niezmiernemu miastu.
Nigdzie nie można było dostrzedz ludzkiéj istoty, żadnego głosu słyszeć, burza tylko wyła okrutnie i jak strzała pędziła przed sobą ciemne chmury. Małgorzaty w téj chwili nic nie przerażało, nic nie trwożyło — nie czuła, że śnieg przemacza i mrozi jéj małe, pokaleczone nóżki, że cierniste, suche krzaki ranią jéj ręce i drą odzież — nie powstrzymana śpieszyła daléj, bo jeszcze téj nocy musiała mieć pewność. Czuła, że nie było czasu do stracenia, że czeka ją coś, co przejmowało niewypowiedzianą troską.
Wtém nagle w dali od alei, w któréj owego letniego wieczoru książę znikł jéj z oczu, aby więcéj nie powrócić, posłyszała czyjeś głosy, tak groźne, iż na chwilę stanęła nadsłuchując — musiało tam być kilku kłócących się
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/235
Ta strona została przepisana.