dla mnie wieczór. Zdrowie moje niestety! jest tak liche, że wolę z najjaśniejszym małżonkiem wkrótce wrócić do zamku, nie przeszkadzając przez to dalszemu biegowi balu!
Eberhard złożywszy nieme, ceremonialne uszanowanie, udał się do salonu za młodą księżniczką, którą trawiła chęć upokorzenia, wszędzie przekładanego hrabiego de Monte Vero — niepokoiło ją to, że ten dumny człowiek jéj się nie kłaniał, lecz spotykał ją wszędzie z chłodem i przewagą, których znieść nie mogła.
Po wyjeździe obojga królestwa i dworu, Eberhard zamienił kilka dworskich słów z księciem gospodarzem, poczém zbliżył się do księżniczki i obojętnie pożegnał ją. Wreszcie zajęty wzniosłemi myślami i planami wrócił do domu.
Było to w dzień Bożego Narodzenia.
Po śniegiem pokrytych ulicach stolicy przechodziły różnorodne wesołe tłumy. Z uszczęśliwionemi twarzami ojcowie i matki nieśli do swoich mieszkań świąteczne drzewka, koszyki z jabłkami i orzechami, tudzież pilnie poukrywane tajemnice. Szeregi chłopców skacząc i radując się biegły na plac zamkowy, do licznie porozstawianych bud, z licznemi pięknemi rzeczami dla młodych i starych, które przechodniom głośno zachwalano.
Od wielu tygodni liczne ręce zatrudniały się przyspasabianiem sobie dochodu na te dni radosne — tam wycinano zielony papier pierzasto, obwijano nim i oklejano piramidki — tam gromadzono zielony mech, dla okrycia ich podstaw — okręcano złotem różne