rodzice ich unosili z sobą ostatnie mienie, i przemawiały do siebie swoim wiejskim językiem. Dziadek siwowłosy, który jeszcze odważał się na podróż do Nowego Świata, aby tam szukać szczęścia dobrobytu, którego tu nie znalazł, zaledwie mógł ukryć łzy w oczach świecące, gdy z załamanemi rękami ujrzał córkę, oddającą majtkom wielkiego okrętu resztki swojego majątku. Ale młodsi mężczyźni, już to z obawą, już z nadzieją spoglądali na drewniany, bujający budynek, któremu powierzyć mieli swoją przyszłość, swoje żony i dzieci, który miał ich zaprowadzić do nowéj ojczyzny, i wskazać drogę do uzyskania pracą tego błogosławieństwa, którego w swoim kraju nie znaleźli.
Na wszystkich twarzach wypisana była nędza, a na wielu głód nawet. Niektórzy, wydawszy ostatniego talara na daleką, niebezpieczną podróż, zaledwie jakąś wiązkę trzymali w ręku, zaledwie posiadali po kilka fenigów na zaspokojenie niezbędnych potrzeb następnych dni, bo złe żywienie biednych wychodźców na okrętach już było powszechnie znane.
Był to głęboko wzruszający obraz dla obu naszych podróżnych — scena życia portowego, nieopisanie zajmująca miłosierne serca.
Właściciel „Germanii“ zbliżył się kutym gruppom. Wychodźcy ci byli to rzeczywiście Niemcy; słowa, któremi do siebie przemawiali, sprawiły mu rozkosz słyszenia ojczystéj mowy w obcym kraju, rozkosz, która każdego Niemca przejmuje radością i dumą, gdy słyszy miłe mu dźwięki.
Ale właściciela „Germanii“ dźwięki te w owéj chwili dotykały poważnie i smutno! Dla czego tych przeszło stu mężczyzn i kobiet z dziećmi zapragnęło opuścić swoje domowe ognisko? dla czego błąkali się za niepewném i dalekiém?
— Zkąd jesteście, dobrzy ludzie? zapytał jednéj gruppy, i dla czego opuszczacie waszą niemiecką ojczyznę?
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/27
Ta strona została przepisana.