którego niechętnie widział, i na Kasztelana, który coś ukrywał.
Rudy Dzik włożył swój kalabryjski kapelusz i zanócił jakąś łotrowską piosenkę, a Doktor zrozumiał teraz, że ta noc coś przynieść może.
— Wy trzéj ruszajcie naprzód, ja i Fursch idziemy za wami, powiedział Kasztelan; w alei zejdziemy się wszyscy w krzakach, na lewo od niéj tuż przy wiejskim domu znajdujących się; są gęste, a drzewa bardziéj je jeszcze zacieniają. Czy macie broń przy sobie?
— Pytasz o drogę? szyderczo odparł wybladły Rudy Dzik.
— O tobie, ja wiem, ale idzie mi o Doktora — ale idźcie już, idźcie! Już wielki czas, a bądźcie ostrożni!
Dolmann, Doktor i Rudy Dzik wstali ze starych stołków i wyszli, przeprowadzeni przez Czarną Esterę, która z ostatnim w dodatku do pieniędzy, jakie jéj doręczył, słowami swawolnie żartowała, bo rękami nie wolno było jéj dotykać, ale gawędzić z nią i patrzeć na nią mogli rozmaici goście, — udawała, że jako niosąca świecę, chce pierwsza wejść na drabinę, lecz przestąpiwszy kilka szczebli, gdy Rudy Dzik chciał iść za nią, zeskoczyła zręcznie i śmiejąc się, tak, że świeca od cugu tylko co nie zagasła, aby z grzeczném poruszeniem ręki ustąpić gościom pierwszeństwa.
Kiedy Kasztelan pozostał sam w piwnicy ze swoim przyjacielem Furschem, a dochodzący śmiech przekonał go, że inni oddalili się, szeroka twarz jego przybrała poufną i poważną minę.
— To tak łatwo nie pójdzie, jak oni sobie myślą, rzekł; bo ten, na którego napaść mamy, ma posiadać djabelską siłę. Dla tego myślę, że interes dzisiaj nie uda się, a on jest niezmiernie bogaty!
— Jak się on nazywa? zapytał Fursch patrząc z podełba.
— Powiem ci to w zaufaniu — jest to hrabia Eberhard de Monte Vero.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/272
Ta strona została przepisana.