— Eberhard de Monte Vero? powtórzył Fursch, a oczy jego nagle zabłysły.
— Czy znasz go?
— Prawie znam!
— Ta późna przejażdżka nie jest zapewne bez celu, to zapewne jakieś porwanie lub coś podobnego!
— Porwanie? — a do kogo należy wiejski dom za aleą?
— Do księcia Waldemara!
— Hm, mruknął Fursch myśląc i osłupiałe patrząc przed siebie: teraz ta sprawa zaczyna bawić mnie! Głupi byłeś, żeś wszystkim o tém gadał — mniemam, że byłoby lepiéj, gdybyśmy ten interes byli sami załatwili!
— Tak z razu chciałem, ale późniéj dowiedziałem się od Kulawego Karola, z którym uczyłem się ślusarstwa i którego siostra służy w zamku, że ten hrabia jest nadzwyczaj silny, i że oprócz murzyna, towarzyszy mu zawsze jeszcze silniejszy służący! Jeżeli porachujemy jeszcze stangreta, będzie cztery osoby — a to dla nas za wiele, moglibyśmy karki pokręcić!
— Hm, — a gdyby tak tego Eberharda i jego towarzyszy udało się zrobić nieszkodliwymi?
— To podzielimy się z tamtymi tém co będzie do podziału i pożegnamy ich — będzie już wtedy około jedenastéj — o dwunastéj możemy zajść na ulicę Stajenną, przy ktôréj leży pałac hrabiego — tam znajdziemy tylko kilku służących, i łatwo zdołamy oddać im wizytę! Nagroda będzie niemała, bo ten Monte Vero podobno cały dwór przewyższa swojemi drogiemi kamieniami i bogactwem!
— Widać, żeś dobrze o wszystkiém uwiadomiony!
— Trzy czarne brylanty podarował królowi; do pioruna, Furschu! aż mi ślinka do ust idzie, gdy pomyślę o domu na Stajennéj ulicy!
— Wołałbym tego Eberharda schwytać dopiero gdy będzie wracał z wiejskiego domu.
— Stracilibyśmy przez to na czasie.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/273
Ta strona została przepisana.