Gdy Sandok czarną swoją ręką otworzył portyerę, Eberhard ujrzał na marmurowym stole w środku salonu, wysokie, świecące drzewko świąteczne, rozsiewające blask i zapach wosku i sosnowéj zieleni.
Przygotowano mu prawdziwą niespodziankę — a sprawcą jéj nie mógł być nikt inny jak Marcin, który stał niedaleko z rozpromienioną twarzą. To nieozdobne, tylko świecącemi woskowemi świecami na szerokich, zielonych gałęziach ozdobione sosnowe drzewko, jasno przekonywało o znaczeniu wieczoru i przypomniało hrabiemu de Monte Vero ów miniony czas, kiedy stary ojciec Jan corocznie zapalał mu świąteczne drzewko. — Było to już tak dawno, a teraz tak przejmująco stanęło w oczach Eberhardowi, że milcząc przystąpił do Marcina, aby na podziękowanie za to żywo obudzone wspomnienie ścisnąć mu rękę.
— Nie ma o czém mówić, panie Eberhard! rzekł poczciwy sternik „Germanii“ który teraz umiał przyzwyczajać się do życia na lądzie — nie warto gadania — ale tu jest jeszcze coś, co warto obaczyć, co radość sprawia! Niech pioruny biją, ten pan Wildenbruch, to mi dopiero artysta! Tak naturalnie całe nasze Monte Vero przeniósł na płótno — iż zdaje się, że człowiek nagle tam przeniesiony!
Teraz spojrzenia Eberharda, idąc za śladem ręki Marcina, padły na trzy po za gałęziami choinki ustawione obrazy, których hrabia, wchodząc do salonu, wcale nie widział, więc teraz tém bardziéj się im zdziwił! Były to bez wątpienia te same obrazy, o których przed kilku dniami na balu malarz wspominał księżniczce Karolinie.
Obraz ustawiony w środku przedstawiał jego przepyszną willę, wysoko pod lasem położoną — poznał on na nim niektórych swoich officialistów, stojących na uboczu, i dwa wielkie psy leżące przy werandzie; — każda palma, każdy krzak były tak wiernie naśladowane z natury, że Eberhard uśmiechał się uradowany i zdziwiony.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/276
Ta strona została przepisana.