Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/286

Ta strona została przepisana.

Eberhard zamierzał uczynić przyjaciołom uwagę, że bez wątpienia wiejski dom w dali widać teraz po prawéj stronie, wprawdzie w niepewnych zarysach, lecz bystre oko dostrzedz go może, a nagle dobrze mu znany głos skłonił go do ściągnięcia cugli swojego konia.
Był to trzask kurka pistoletowego.
Czy go przypadkowo omylił podobny łoskot, pochodzący ze złamania się gałęzi? Niepodobna, ucho Eberharda umiało takie głosy rozróżniać.
W téj saméj chwili ozwało się gwizdnięcie, a potém trzask bicza Marcina rozległ się po powietrzu, a do jeźdźców doszły słowa:
— Precz od koni — kto się zbliży trupem padnie!
— Mój domysł! szybko zawołał Eberhard i od razu konia zwrócił.
Był to znak dla jego zdziwionych towarzyszy, aby uczynili to samo.
— Do licha, jesteśmy bezbronni, zawołał Wildenbruch, to są rabusie!
— Uciekną gdy obaczą, że konno na nich nacieramy! szepnął Eberhard i dodał swojemu koniowi ostrogi, tak, że ten w parę sekund stanął przed powozem.
Teraz widział, że dwóch łotrów napadło na Marcina, przypuszczając, że ten, którego zrabować chcieli, znajduje się w powozie, a trzeci porwał konie za lejce, konie wspięły się dziko, bo Marcin biczem je zaciął.
Eberhard wpadł na tego trzeciego i wpakował go między wspinające się konie Wildenbruch i Justus równie szybko zbliżyli się do dwóch innych łotrów.
Zaczęła się gwałtowna walka.
W chwili gdy malarz natarł na Furscha, ten wypalił z pistoletu do Marcina, ale szybkie szarpnięcie koni sprawiło, że kula utkwiła w powozie, — Rudy Dzik postrzegł że nań Justus wpada, musiał więc na niego zwrócić całą swoją uwagę; w téjże chwili Marcin skoczył na Furscha i silnym kułakiem powalił go na ziemię.