bokiéj ciemności drzew na drogę, która obok cmentarnego muru wiedzie do zamku księcia — burza igrała z jéj rozpuszczonemi włosami i biedną czarną sukienką — coś trzyma w ręku — tracąc oddech, chrypiąc zdąża po śniegu ku kracie — oczy jéj iskrzą się gorączkowo, łono jéj okropnie bije.
Stoi i słucha — świst wiatru myli ją — cała drży — bo to brzmi jak rozdzierające serce żałośne tony kwilącego dziecka — trawiąco rozpalone jéj spojrzenia błąkają się po wszystkich stronach — ale w pobliżu nie ma nikogo!
Wlecze się daléj, każdy krok widocznie bardzo dla niéj ciężki, — nakoniec dostała się do kraty. Burza gwałtownie pędząc siwe chmury, rozdzieliła je i rzuca blade światło księżyca na wysoki zamek i na postać kobiety, która się do niego zbliża — wszędzie okna błyszczą srebrzyście, a śnieg na przejściach i klombach lśni się milionami brylantów.
Blada twarz samotnicy patrzy w okna cichego, niemego zamku — na jéj zbolałém, strwożoném licu maluje się rozpacz; trzyma, jakby na dowód, jakby książę na nią patrzał, dwoje małych stworzeń, które tak długo niosła na ręku tuż przy piersi i drżącemi rękami podnosi je w górę ku oknom — potém znowu je do siebie tuli i okrywa częścią swojéj ubogiéj odzieży!
Ale nagle z jéj ponurych oczy błyska pewien rodzaj szaleństwa — odwraca się od zamku, w którym jéj nikt nie widzi ani słyszy, i znowu śpieszy na drogę ku cmentarnym murom. W drżących jéj rysach maluje się okropna rozpacz — szkaradna myśl wstrząsa jéj duszą w téj chwili udręczenia obłąkaną — strwożona i skłopotana trzyma małe istotki, którym dała życie, na każdéj z nich wyciska pocałunek, jakby im przez to dobrodziejstwo wyświadczała i chce natychmiast przyprowadzić do skutku swój straszliwy zamiar!
Cóż to w téj chwili dzieje się z jéj duszą? Czy zrozpaczona mniema, że nowonarodzonym dobrodziejstwo
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/297
Ta strona została przepisana.