niéj gdy z błogim uśmiechem, zapominając o braku i nędzy, chciała pośpieszyć w jego objęcia — wtedy uśmiechnęła się do niéj blada, obrzydła twarz jego szambelana; przy — czołgał się do niéj, przypatrywał się jéj, jakby w nadziei, że ona go nie widzi, nie poznaje, kościstemi palcami sięgnął po koronę, którą w ręku trzymała, pragnąc ją wydrzeć; podchodził coraz bliżéj, chciała odskoczyć, ale członki jéj były strudzone, chciała wołać o pomoc, ale język wymówił jéj posłuszeństwo, usta nie mogły wydać żadnego głosu — więc zgrzytający nieprzyjaciel jéj życia pochwycił za koronę, i w jednéj chwili wydarł jéj takową. — Małgorzata obudziła się — sen jéj sprawdził się! Przetarła oczy, bo obrazy które przed jéj duszą stały, nie tak prędko znikły, serce jéj biło gwałtownie, na czoło wystąpiły krople zimnego potu.
Co się z nią stało? czy jéj koronę wydarto? Nie, nie, zabrano jéj dziecię! Kto był tak okrutnym złodziejem? Szambelan? Nie! Więc to musiała być stara żebraczka. Małgorzata słyszała jeszcze jéj uciekające kroki, zerwała się zatém, musiała odzyskać dziecię swoje choćby to życiem przypłacić miała.
To co się przytrafiło, było tylko następstwem pełnego obawy snu — bo zaledwie zasnęła, stara żebraczka cicho podniosła się ze swojego legowiska. Na przedmieściu przebywało towarzystwo konnych sztukmistrzów, zamierzające udać się w dalszą podróż; kupowało ono u biednych matek bardzo młodziutkie dzieci, i od maleństwa do swoich celów sposobiło — tam stara chciała zanieść dziecię Małgorzaty! Nadaremnie podczas ostatnich nocy czatowała na sposobność, a teraz nadeszła stosowna chwila — młoda matka spała nic się nie domyślając; cicho przybliżyła się do niéj stara, ręka jéj nieco na bok osunęła się, tak, że tylko lekko przytrzymywała dziecię.
— Co ty z niém będziesz robiła? ono tylko ciężarem dla ciebie, mruczała stara. Obudzisz się, ale ja już w téj chwili będę daleko, pobiegniesz za mną, ale w krzakach
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/336
Ta strona została przepisana.