mnie nie dogonisz. Ty głupia marnujesz miłość, ja cię od ciężaru uwolnię!
Małgorzała oddychała prędko i ciężko, niby jakaś straszna zmora ją przytłoczyła, chociaż złodziejka dziecka nigdzie jéj nie dotknęła, lecz tylko ostrożnie zbliżyła ręce do małego, śpiącego dzieciątka. Udręczona matka, poruszała we śnie ustami, stara wahała się, ale Małgorzata jeszcze się nie budziła — wtedy rozbójnicze ręce pochwyciły dziecko i wydarły je matce. Złodziejka dostała się do drzwi — a gdy Małgorzata zerwała się i oprzytomniała, nędznica znikła z dzieckiem wśród nocnéj ciemności, pokrywającéj rozległy gęsty park!
Nie było czasu do namysłu! Małgorzata wypadła za nią — na chwilę stanęła i słuchała, nim opuściła chatkę i wstąpiła na ciemne drogi — musiała dowiedzieć się, w którą stronę udała się złodziejka!
Było już około północy — żadna gwiazda nie świeciła, żaden promyk księżyca nie padał miłosiernie na zarośle, które zrozpaczona nadsłuchując przebywała.
Nakoniec posłyszała jakiś głos płaczliwy — nie ma wątpliwości! tam udała się uciekająca!
Śmiertelną trwogą przejęta matka rzuciła się za okrutnicą, która jéj najukochańsze dziecię wydarła, jedyny jéj skarb; nie mogła jednak jéj widzieć i tylko szła za szelestem.
Wtém nagle zdało się jéj, że postrzega jakąś postać pomiędzy drzewami, chciała dosięgnąć jéj w kilku minutach!
Ale dawna kochanka cesarska widocznie lepiéj znała drogi po zaroślach niż Małgorzata — znacznie ją zatém wyprzedziła, bo udręczona matka mając zwrócone oczy tylko na uciekającą, potykała się i upadała.
Szybko jednak zrywała się — nie czuła żadnego bólu, bo chodziło jéj o odebranie dziecka, i po nocy śpieszyła coraz to daléj, traciła oddech, pierś jéj wznosiła się gorączkowo, w oczach jéj gęstwina leśna kręcić się zaczynała.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/337
Ta strona została przepisana.