ciężyć następstw stryczka, który go po dwakroć prawie dusił.
Wielkiemi krokami zbliżył się do werandy, i wnet Niemiec, przewodnik mułów i żeglarz mogli mu się dobrze przypatrzyć, bo przeszedł obok nich.
— Tutaj, Marcellino, zawołali majtkowie z niewolniczego okrętu: jest tu arak dla ciebie!
Szeroka, wielka twarz murzyna słysząc te słowa grymaśnie uśmiechnęła się i pokazała białe zęby, mocno od czarnéj połyskliwéj cery odbijające; oczy jego błyszczały, a grube wywrócone usta poruszyły się, jakby coś mruczały.
Trzéj siedzący przy stole, obok którego przeszedł Marcellino, mimowolnie przypomnieć sobie musieli, że murzyn, który przegryzł gardło swojemu panu i jak dziki zwierz swoje okropne pragnienie zemsty gorącą jego krwią ugasił, że ten murzyn z niezmiernie długiemi rękami i czyhająco świecącemi oczami, których białka złowrogo zabłysły, w téj chwili zbliża się do witających go majtków, którzy mu swoje kufle podawali, także jak dziki zwierz, który uszedł śmierci. Mogli również widzieć wyraźnie, że ocalony od szubienicy rzeczywiście nosi na szyi koniec stryczka.
Zabrzękły kufle u stołu, przy którym stanął Marcellino — majtkowie wypili za jego zdrowie.
— Caramba, szepnął Pepi do przewodnika mułów: ten między swoimi braćmi wart tysiąc milreisów[1]!
— Jabym go nie chciał i darmo, dodał Antoni, zwracając się do sąsiada, doprawdy na przestrogę dla drugich, powinien nosić stryczek na szyi!
— Sam z nim nie chciałbym ani jedéj nocy przepędzić, choćbym tylko miał w kieszeni jeden winter więcéj jak on! powiedział żeglarz.
Majtkowie śmiało przepili do murzyna — widocznie
- ↑ Milreis znaczy 25 srebrnych groszy.