Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/418

Ta strona została przepisana.

a potém przeprowadził go przez salon Edwarda, przedpokoje i korytarz do czerwonéj sali, w ktôréj mieszkał.
— Bogu dzięki, poszepnął oszołomiony wróciwszy do siebie, i mimo senności, klucze jak co wieczór wetknął głęboko pod poduszki. Proszek zaczął działać — potém niezdolny nawet rozebrać się, padł na łoże.
Fursch nakrył go kołdrą, — jedną przeszkodę usunięto.
Odurzony Santos zapomniał pomimo zwyczaju zamknąć za Furschem drzwi od salonu, bo nie był już w stanie uczynić tego. To o wiele ułatwiło całą sprawę obu rabusiom.
Gdy Fursch ze zdradzieckim uśmiechem przekonał się, że urzędnik już ruszyć się nie może, powstała w tym łotrze myśl, zupełnie jego godna, aby samemu wykonać cały interes i rabunkiem nie dzielić się z Rudym Dzikiem, ale najprzód zabić jego, a potém rządcę.
W chwili gdy Fursch z błyszczącém okiem przemyśliwał o tym wybornym planie, powoli otworzyły się drzwi czerwonéj sali i ukazał się w nich Senhor Conde, — może niedowierzał, może też przywiodła go niecierpliwość.
— Przekleństwo! mruknął Fursch przez zęby: co się dzisiaj stać nie może, wygodniéj i lepiéj może się wykona w drodze — nie obciąłbym się dzielić!
Może też i Rudy Dzik powziął w téj chwili podobną albo nawet tę samą myśl — bo ludzie jak ci dwaj dzielić się nie lubią, jeżeli ucieczka lub konieczność nie zmusza ich do tego.
— Cóż tam? z cicha zapytał Rudy Dzik.
— Nic nam już nie przeszkadza, chodź! Idź przez pokój jadalny do sypialni Villeiry! mówił Fursch, nie ma tu blizko nikogo, możesz go ostudzić bez kłopotu.
— Zostaw mi dostanie kluczów a sam idź do Villeiry!
— Cóż to! tchórzysz, kiedy jest co do roboty, łajdaku? zgrzytnął Fursch; to nie pierwszy, na którym szukasz zbawienia.