wany zawołał: „Ziemia!” — stał z żałożonemi na piersiach rękami, wysoki, wspaniały hrabia de Monte Vero, na wezwanie swojego inspektora Schönfelda osobiście śpieszący do Rio, dla przekonania się, czy prawdą jest rzecz niepodobna do wiary, i aby nagłém pojawieniem się zgnębić nikczemnych oszustów, którzy dla zrabowania go głosili, że umarł.
Eberhard czuł dobrze, że w téj haniebnéj gmatwaninie prócz Furscha i jego wspólników, tkwią jeszcze inne osoby, a oparty o maszt, podobnie jak wówczas gdy pośród gwałtownéj burzy zbliżał się do brzegów Anglii, przemyśliwał o możności tego, że Leona wspomaga owego straszliwego zbrodniarza, który jeżeli mu teraz wpadnie w ręce, nie ujdzie zasłużonéj kary.
Czoło miał zmarszczone, oczami pełnemi poważnych marzeń spoglądał w dal leżącą w matowo srebrzystym pomroku księżycowego blasku. Lekki wiatr bujał po pełnych włosach Eberharda i końcach jego halsztucha. Przyjemność mu sprawiało to orzeźwiające chłodne powietrze, nocą pierś jego owiewające, pierś, w któréj zaspakajające myśli o dopełnionych obowiązkach i czynach dla ludzkości, nie mogły stłumić myśli bolesnych własnéj jego osoby dotyczących.
Hrabia Eberhard de Monte Vero, pomimo że tysiące serc biło dla niego wdzięcznością i miłością i za niego się modliło, czuł się jednak osamotnionym, bo nie znalazł jeszcze klejnotu życia swojego, utraconego szczęścia. O gdyby go teraz ujrzał, gdyby teraz odszukał!
Byłże to domysł nieszczęścia które się temu klejnotowi przytrafia? Czy też ukazał mu się obraz ciężko doświadczonéj grzesznicy?
Nieopodal od niego siedział skurczony murzyn Sandok, pochylony na poręcz okrętową, i patrzał w stronę swojéj dalekiéj, dalekiéj i na zawsze utraconéj ojczyzny. Spoglądał to na połyskujące fale, to na horyzont. Ale nie mógł dojrzeć dalekiego brzegu, z którego porwano
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/425
Ta strona została przepisana.