Marcin prędko udał się za nim.
— Panie Eberhardzie, zawołał błagalnym głosem, gdy się znalazł sam na sam z hrabią: zlituj się, nie kuś losu — to niedobrze!
— Głupiec jesteś Marcinie! Jeżeli mnie albo tobie grozi na prawdę niebezpieczeństwo, zapewne gotów zawsze jesteś odważnie narazić życie twoje, a teraz boisz się mglistego obrazu, zjawiska, które wydają wyziewy, i które zniknie, skoro powietrze zadrży od wystrzału?
— Okręt zmarłych ukazuje się tylko wtedy, kiedy ma nastąpić niebezpieczeństwo śmierci, panie Eberhardzie; wierz pan w dawne doświadczenie żeglarzy!
— Na twoje stanowisko, sterniku Marcinie! rozkazał pan „Germanii,“ i własną ręką zapalił lont.
Marcin nie śmiał już więcéj odzywać się. Wszedł na wyższy pokład — w oddaleniu zawsze jeszcze unosił się duchowy okręt...
I po nocą pokrytém morzu rozległ się z gwałtownym hukiem strzał — kula gwiżdżąc poskoczyła po falach właśnie w kierunku mglistego obrazu — grzmot huczał straszliwie — a okręt umarłych rozpłynął się.
Eberhard wyszedł z armatniéj przestrzeni znowu na górę. Majtkowie powstali i udali się na swoje miejsca, ale całą osadę gniotła jakaś duszność.
Gdy świtać zaczęło, już można było dokładnie rozpoznać wskazówki Rio Janeiro, ową skałę przy wejściu do portu, zwaną Cukrowym kapeluszem, a tuż na lewo, kolosalną głowę Śpiącego olbrzyma[1], skalisty symbol Brazylii.
Ponieważ ranek był bardzo jasny, więc w kilka godzin późniéj można było rozpoznać palmy na górach
- ↑ Góra ta widziana od strony morza, przedstawia kształty człowieka leżącego na grzbiecie, którego zarysy głowy szczególniéj zwodniczo przedstawiają się.