Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/438

Ta strona została przepisana.

Była to chwila okropna, duszna chwila.
Byłoż rzeczywiście przeznaczeniem hrabiego de Monte Vero, tego Samarytanina ludzkości, tego wzniosłego w swoim czasie człowieka, umrzeć w téj godzinie z ręki szatańskiego wspólnika?
Tak się morderca spodziewał — i wszystko zdawało mu się sprzyjać. O! gdybyśmy byli mogli zawołać na nieruchomie marzącego, gdybyśmy mogli ustrzedz od wymierzonéj już broni murzyna, któréj miał paść ofiarą!
Nadaremny trud. Marcellino zbliżył się do niego niesłyszany, z głową naprzód pochyloną, z szeroko rozwartém okiem, patrząc chciwie na spokojnie leżącego na sofie i trzymając w pięści sztylet.
Jeszcze krok i stałaby się okropność. Już noga murzyna stanęła tuż przy sofie — już w tył pochylił górną część ciała, a długie uzbrojone ramię wzniósł po nad głowę dla zadania gwałtownego ciosu — już druga ręka zbliżyła się do głowy nieruchomie leżącego, aby mu w chwili gdy uderzy prawa, przeszkodzić wołać i zerwać się — bo czarny djabeł z góry wszystko obliczył, a był do tyla wprawnym mordercą, iż nie mógł nie wiedzieć, co czyni tak z nienacka napadnięty. Prócz tego nie przeceniał siły Eberharda, która wyrównywała jego sile, ale powiedział sobie także, że pchnięcie zdradzieckie pozbawia wszelkiéj siły i odwagi.
Już ostra trójkańczasta stal, pewnie prowadzona ręką Marcellina, zabłysła w powietrzu — już potwór chwytał za twarz spoczywającego — gdy wtém Eberhard, który dokładnie widział w lustrze wszelkie poruszenia czarnego djabła, w chwili największego niebezpieczeństwa całą siłą pochwycił prawicą rękę Marcellina, który mimo całéj przebiegłości, zaślepiony chęcią mordu, nie pomyślał o lustrze — jak w żelaznych kleszczach trzymał ramię tego szelmy, a drugą wyrwał mu sztylet i skoczył z sofy.
— Niewdzięczniku! dla czego całowałeś kraj mojéj sukni? dla czego prosiłeś, abym cię zabrał do osad? w sprawiedliwym gniewie zawołał Eberhard, jak wielki