Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/445

Ta strona została przepisana.

Rozmyślała jak się wywikłać z tego labiryntu cierpień, w którym błądziła jéj dusza — nastał dzień, jasny słoneczny dzień wiosenny — promienie padające na pączki drzew i krzewów, rozproszyły mgłę i deszcz — ptastwo weseląc się powitało nowe przebudzenie się dnia, a drobne listki coraz wiçcéj wysuwały się z ciemnych okryć, które je tak długo chroniły.
Ale do wieczora miało jeszcze przeminąć wiele długich, przykrych godzin! Małgorzata była strudzona i wyczerpana, a natura gwałtownie upominała się o swoje prawa; kupiła sobie jakąś przekąskę i szukała głęboko w gęstwinie ukrytéj ławki, aby wypocząć. Jéj wzruszona, zatrwożona dusza, stanowiła krzyczące przeciwieństwo z wiosenną wesołością otaczającéj ją przyrody! Promieniem słońca wywołane nowe życie płynęło z ziemi. Pszczoły i chrząszcze brzęczały, a niebo jaśniało tak bezchmurnie i błękitnie przez gałęzie drzew, że Małgorzata spojrzawszy w górę nie mogła zamknąć się przed spokojem bożym w koło panującym, który przemagał nawet jéj zbolałą duszę, i dopóty owiewał ją cichém, słonecznie rozjaśnioném powietrzem wiosenném, aż zasnęła. Główka jéj opadła na ramiona — ręce trzymała na piersiach złożone — strudzone, od płaczu ociężałe powieki zapadły na łagodne, błękitne gwiazdy, będące zwierciadłem jéj duszy — małe nóżki, na które spadała cienka czarna sukienka, kryjąca jéj członki, dotykały ziemi — jak anioł w ubogiéj szacie, tak spoczywała piękna Małgorzata na ławce otoczonéj krzakami, w cichéj, niezakłóconéj samotności. Nikt jéj nie widział, żaden niepoświęcony wzrok nie padł na czarną postać młodéj matki, która we śnie zatopiona, sama wyglądała jak miła dziecięca postać! Błogi uśmiech drgał na jéj delikatnéj drobnéj twarzy; może marzyła, że znalazła dziecię, może niebo na krótkie godziny snu udzieliło jéj uczucia szczęścia, niknącego po przebudzeniu się! Wypełzła chustka okrywająca jéj ramiona, osunęła się z nich dając poznać, że miła piękność jéj postaci nie postradała nic z powodu