Małgorzata cicho przeszła po liściach pokrywających jeszcze ziemię, ku stronie, z ktôréj pochodziło światło, ale okno było za wysoko, iżby mogła zajrzeć wewnątrz chatki. Znikła nadzieja znalezienia w niéj żebraczki; bo powiedziała sobie, że leśnik zapewne już ma tutaj schronienie.
Jeszcze stała zamyślona i nieradna, oświetlona blaskiem z okna pochodzącym, gdy nagle otworzyły się drzwi chatki — Małgorzata chciała uciec, — lecz wyszedł młody, silny mężczyzna i natychmiast postrzegł postać dziewiczą, chcącą przesunąć się jak cień.
— Stój! kto tam? zawołał głos, który dla przerażonéj tak znajomo i gościnnie zabrzmiał, że się prędko obróciła.
— Walter! poszepnęła Małgorzata mimowolnie i tak głośno, że blizko stojący posłyszał ją.
— Najświętsza Panno! — czy to ty Małgorzato? zawołał Walter odskakując, bo z nagła w ciemności poznał postać i głos dziewczyny.
— Nie lękaj się — to w istocie ja Małgorzata, włóczęga, która tak długo w téj chatce leśniczéj miałam schronienie!
— Więc ci się źle powodzi i biednaś? wahająco się zapytał Walter.
— Nie, nie — nie powodzi mi się tak źle! — prędko odpowiedziała Małgorzata, nie chcąc towarzyszowi młodości, dobremu, wiernemu Walterowi wyznać całéj niedoli swojego losu.
— Nie ukrywaj nic przedemną; wiesz, że masz we mnie przyjaciela, którego wierną rękę odrzuciłaś, aby ją podać niewdzięcznym, niegodziwym.
— Nie mów tego Walterze, to mnie boli!
— A więc kochasz jeszcze nędzników, którzy cię do siebie przywabili, a potém odtrącili? — Małgorzato — tu pod lichą suknią robotnika bije dla ciebie wierniejsze serce — tu i dzisiaj bije ono jeszcze dla ciebie! Patrz, jeszcze dzisiaj podaję ci rękę, aby cię wyrwać z nędzy,
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/447
Ta strona została przepisana.