Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/493

Ta strona została przepisana.

lacie bezwstydnie do okrętu przy waszych nogach będącego!
— Chciałbym widzieć te ryby — nigdy nie można się za wiele nauczyć! powiedział Marcin spokojnie, i skinął na majtka z pochodnią, aby poszedł za nim! Nudzi mi się i bez tego próżne czekanie, póki pan Eberhard nie wróci.
— Przeklęty nos! mruknął kapitan niewolniczego okrętu zgrzytając zębami.
— Czy co mówicie? Zawsze dajcie pokój! W końcu pokaże się, że macie kilku passażerów ukrytych w jakimś kącie waszego kutteru?
— Ja nie to mówiłem, było to tylko pobożne życzenie dla waszéj osoby!
— Oho, to trzeba wam dobrze podziękować? śmiejąc się rzekł Marcin, i obok kapitana i majtków z trwogą i oczekiwaniem na niego patrzących, przeszedł na drugi bok do galeryi kutteru, za którą panowała czarna noc.
Tymczasem Eberhard z orszakiem swoim wszedł przez otwór w pokładzie w głębią, jakby w grobową otchłań. Jeden z niosących pochodnię szedł za nim, Sandok zaś poprzedzał go. Czerwony blask rozwidnił ponurą przestrzeń, nizką i duszną.
Gdy Eberahrd dostał się na jéj deski, ujrzał po dwóch stronach na ścianach przegrody, które częścią służyły za kajuty, a częścią na skład zapasów. Zbliżał się z niosącym pochodnię do każdych, otwierał je i zaglądał do nieczystych zabrudzonych izb. Naostatek w końcu przejścia znalazł kilka ciasnych i nizkich z żerdzi urządzonych izdebek, które mocno były zamknięte, a do których wtrącano najuporczywszych murzynów, po obiciu ich przez majtków batem aż do krwi.
Lecz nigdzie nie było śladu passażera, nic nie znaleziono, coby kazało wnosić obecności ściganych.
Sandok nakoniec dotknął ramienia swojego pana i wskazał klapę, która wiodła do jeszcze niższej części okrętu.