Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/495

Ta strona została przepisana.

— Tutaj są te szelmy — niech pioruny trzasną! głucho zabrzmiał głos Marcina.
Biegano na górze tu i tam, powstała piekielna wrzawa, i zdawało się, że z wody pochodzą głosy.
Eberhard w towarzystwie swoich ludzi pośpieszył na górę, w kilka minut już był na pokładzie, gdzie rzutem oka poznał co zaszło.
Marcin ze swoimi majtkami stał u brzegu kutteru i patrzał na wodę, oświetloną niepewnym blaskiem pochodni. O pięćdziesiąt kroków oddalona od niewolniczego okrętu bujała po bałwanach wielka łódź, o któréj Eberhard myślał pierwéj, że ją wielki maszt uniósł z sobą. W łodzi stali: Fursch, Rudy Dzik i córka Schallesa Hirscha, widocznie mocno lękająca się o niepewne swoje położenie i niebezpieczeństwo życia, — w głębi zaś siedział, uśmiechając się i długiemi ramionami robiąc wiosłem, murzyn Marcellino, ten szatan w ludzkiéj postaci.
Marcin właśnie przygotowywał się do spuszczenia innéj łodzi dla schwytania zbrodniarzy, którzy się powierzyli orzechowej łupinie dla uratowania życia i skarbu.
— Jadą na śmierć, Marcinie, zostaw ich ręce Boga! rzekł Eberhard patrząc na łódź to zanurzającą się, to wypływającą z fal oceanu płynęła.
— Jeżeli odpłyniemy panie Eberhardzie, wrócą na kutter i bez przeszkody popłyną daléj z rabunkiem. Przynajmniéj temu przeklętemu djabłu poszlę kulkę aby więcéj złego nie robił!
I sternik Marcin kazał majtkowi, aby mu podał strzelbę. Wprzód nim pan „Germanii“ zdołał mu w tém przeszkodzić, złożył się, i chociaż na chwiejącéj się łodzi trudno mu było dobrze wycelować, prędko strzelił. Strzał padł — dały się prawie w téj chwili słyszeć dzikie krzyki — wołania o pomoc i okropne przekleństwa — łódź zawahała się tak gwałtownie, że byłaby się przewróciła, gdyby zbrodniarze nie byli jéj spodu obciążyli worami złota.