Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/50

Ta strona została przepisana.

— Odpowiedzi żądam — nie próbuj pani moich względów i spokojności straszliwiéj niż to dusza ludzka mimo wszelkiéj przewagi znieść może. Wzrok pani nabiera wyrazu, który mną wstrząsa — moje dziecię — umarło!
— A gdyby i tak było? zimno, i z przeważnym śmiechem spytała Leona, jakby radowała ją troska stojącego przed nią człowieka.
— A więc w takim razie — pani je zabiłaś, wyzionął Eberhard i przybliżył się do straszliwéj. Stała ona na drodze dla nienasyconéj pani ambicyi, dla ambicyi, która panią aż do areny przywiodła, aby pokazywać zdziwionym, że królowie pustyni do nóg twoich padają. Gdzie dziecię moje? Żądam wyznania — a potem osądzę!
Leona słuchała słów Eberharda z coraz większem rozdrażnieniem — oczy jéj iskrzyły się, łono gwałtownie wznosiło się — ręce drżały z gniewu na to, że ten człowiek w taki sposób śmiał przemawiać — w rysach jéj widać było niepomiarkowaną namiętność — usta dyszały zgubą — z oczu wypadały strzały.
— Odmawiam panu wszystkiego! poszepnęła.
W takim razie potrafię przymusić panią! zawołał Eberhard, straciwszy spokojność i cierpliwość, albowiem obawa o życie swojego dziecięcia wszystko przewyższała.
Leona znowu się cofnęła; — groźna myśl opanowała jéj zmysły i rozum — tylko kilka kroków oddzielało ją od złoconéj kraty klatki, w któréj lwy tu i tam niespokojnie się kręciły; — jéj mała, kształtna ręka zbliżała się do klamki, otwierającéj drzwi klatki; jeszcze jedno poruszenie, a bestye te miałyby wolną drogę do śmiałego wyzywającego człowieka, który nie skrzywiwszy się nawet patrzał na tę okrutną pogróżkę — nic w nim nie zdradzało ani obawy ani przerażenia — jak bohater stał nieustraszony w obec śinierci gdy Leona kładła rękę na klamce.
To wszystko działo się w chwili największego rozdrażnienia.