Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/508

Ta strona została przepisana.

— Ależ kochana Adam, ja jeszcze jestem w trykotach?
— Nic nie szkodzi panno Liddy, ekscellencya przecież tak długo na korytarzu stać nie może! Ekscellencya może się zaziębić i przy swoim wieku umrzeć z tego. A przytém trykoty wszak to także ubranie — a panna masz jeszcze na wierzchu okrycie!
Stara znikła niesłyszana, a potém podeszła pod drzwi Belli, w swoim gabinecie zajętéj wkładaniem bardzo zalotnego kapelusika, nie odjęła swojéj długiéj czarnéj amazonki, lecz ją nieco mocniéj zasznurowała i ciemnemi oczami przyglądała się swojemu bardzo eleganckiemu obuwiu. Nóżkę miała rzeczywiście ślicznie ukształconą, a na niéj małe buciki z bronzowéj skóry ze złotemi kutasikami i niezmiernie delikatne.
Spojrzała, chociaż wiedziała, kto ma przyjść, mocno zdziwiona ukazaniem się garderobiany.
— Panno Bello! poszepnęła stara Adam, stojąc przy drzwiach, stary pan pyta o panią!
— Stary pan? któż to taki?
— Nie chciał wymienić swojego nazwiska — nie zdaje się to być nic wielkiego!
— O, miałżeby to być pan szambelan? to dostateczna dla mnie wielkość — wpuść tu na chwilę tego starego pana, kochana Adam!
Stara w ten sposób ułatwiwszy interes znowu pośpieszyła na korytarz. Z uniżoném poruszeniem ręki otworzyła drzwi, i skinęła poufnie, na znak jak najcichszego przejścia przez przedpokój, prosiła dwóch panów, aby się za nią udali.
Stary lord znał bardzo dobrze pożądane dla siebie drzwi i z młodzieńczą elastycznością wskoczył do gabinetu pięknéj Liddy, która zrobiła minkę na wpół zagniewaną, na wpół uśmiechającą się.
— Otóż i ma petite fille du soleil, my little dauphter of the sun! poszepnął zachwycony stary, zakochany lord, przemawiając do Liddy wszelkiemi językami,