Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/515

Ta strona została przepisana.

kiemi konceptami, ale wszystko poniżyć usiłują, chociaż nigdy tego nie widzieli i nie pojmują.
— No, ja ci tam tego nie zazdroszczę, rzekł jakiś Wyrobnik spoglądając pogardliwie: trzeba żebyś kiedy zaprojektował Lopinowi, zdaje mi się, że ci nie odmówi!
— Nie byłaby to wielka sztuka, już miałem do czynienia z niejedną bestyą! odparł stojący przy rogu.
— Opowiedz-no!
— Najprzód służyłem u majora von Lammermann, miał on dwóch buldogów, ot takiéj wysokości... i źle mierząc wskazał wysokość cielęcia.
— A przytém jeszcze morską świnkę? z głośnym śmiechem szyderczo dodał wyrobnik.
— Kiedy mi robisz przycinki, to i ja odegram rolę dzikiego zwierzęcia — rozumiesz? Pozwólże mi mówić!
A zatém dwa buldogi największe w całém mieście. Pewnego dnia dzika bestya wściekła się, pokąsała drugą, a także mnie i majora. Musiałem sprowadzić oprawcę, Dolmanna, a to był djabelnie silny chłop. Ale jak zobaczył psów, nie chciał nic innego zrobić, tylko podrzucił im truciznę, ktôréj one nie zżarły. Major chciał je pozastrzelać, ale nie udało się, bo bestye biegały tu i tam. Więc wziąłem siekierę i pozabijałem je — to była drobnostka. Kiedy major kupił sobie znowu dwa podobne psy, odprawiłem się i zostałem stangretem, i wtedy przez dwa lata cierpiałem jakieś uderzenia do głowy i codzień musiałem pisać testament. Teraz stoję na rogu i lepiéj mi z tém!
Większa część obecnych rozeszła się w ciągu tego opowiadania, przy uliczniku z zaczerwienionym nosem, drżącym nieco od wiatru i chłodu, pozostał tylko śmiejący się wyrobnik.
— Więc stchórzyłeś — ale wiem, że już blizko dziesięciu lat trudnisz się nowém rzemiosłem!
— Na pozór — tak niby wygląda — no, ale wstąpmy na chwilę tam pod Złotą Kulę!