— Ale dziecię — dziecię! — dały się słyszeć niecierpliwie wołania. Lopin ukłonił się z uprzejmym uśmiechem, jakby chciał powiedzieć:
— To nastąpi, szanowna publiczności! Między obecnymi rzeczywiście było tak wielu pragnących nienaturalnego uroku, że z największém upodobaniem byliby widzieli pogromcę z jego dzieckiem pomiędzy drapieżnemi zwierzętami. Ale w każdym czasie istniały tak wyrodne natury, których w starożytności najulubieńszém widowiskiem były walki bezbronnych niewolników ze lwami i tygrysami, którzy często ginęli pod łapami dzikich zwierząt.
Ta chwila męki prawie dusiła Małgorzatę — dręczyła ją jeszcze dłużéj sroga niepewność i nadzieja, którą powzięła przy ukazaniu się Lopina, że nie weźmie dziecka, a którą jednak pytające wołania tłumów zniweczyły.
Lopin odwrócił się do lwów, z uśmiechem jakby do najlepszych przyjaciół. Uderzył szpicrutą po kracie, co pobudziło lwicę do powstania także — wyglądała jakby nie bardzo skłonna do ukazania się, bo ruchy jéj były leniwe i powolne — może pogromca dał jéj dzisiaj podwójną racyę, aby ją nasycić i przez to złagodzić jéj chęć krwi.
— Allons! zawołał Lopin, uderzywszy pierwéj drocianą szpicrutą po kracie, tak, że gwizdnęła w powietrzu i zdawało się, że zwierzęta pustyni nie znosiły tego tonu, bo straszliwie ryknęły — daléj! żwawo i wesoło!
Okropna to była ironia — igrzysko, tak zwodnicze i wyrachowane, że tłumy jeszcze w większém milczeniu przypatrywały się. Bestye miały być wesołe, a Lopin także się uśmiechał, jakby żartował ze swoim ulubionym pieskiem.
Nie był on słuszny, ale na wzór podobnych kuglarskich sztukmistrzów ściągnisty i silnie zbudowany. Ręce miał pełne i silne, pierś wypukłą, włosy spadały mu na silny grzbiet, a świetnie je wyszwarcował, twarz ogolił gładko i nieco naróżował, aby tym sposobem podnieść
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/523
Ta strona została przepisana.