blask trykotu i jaśniejące zdrowie. Gdy prawą ręką wywijał szpicrutą, lewą wsunął w klatkę.
Lew nieco skurczony spojrzał zezem i nagle poskoczył w miejsce, w którém się znajdowała ręka — Lopin cofnął się, a król pustyni porwał za złocone sztaby i wściekle niemi wstrząsał.
Pogromca śmiał się i przytém zrobił ruch ku publiczności, jakby chciał powiedzieć: On jest trochę za porywczy, ale ja z nim zaraz zagram.
Bijąc więc silnie po kracie szpicrutą, chodził teraz w koło klatki i tak długo i strasznie drażnił zwierzęta, że z okropnym rykiem rzucały się na kraty, zęby wyszczerzały i tak groźnie skakały, iż wszystkie damy truchlały ze strachu.
Wtém nagle otworzył drzwi wchodowe, prowadzące do pokojów sztukmistrzów i artystek — jeden służący stał w nich, trzymając na ręku małe, milutkie dziecię.
Lopin wziął od niego to dziecię, pocałował i znowu się ukłoniwszy wszedł w arenę.
Rozległy się głośne oklaski — ale zagłuszył je silny głos, głos trwogi tak donośny i rozdzierający serce, że oczy wszystkich od pogromcy zwróciły się w owo miejsce, z którego wybiegł tak przerażający krzyk.
Co to znaczyło? czy jaka kobieta nagle zachorowała? Czy między publicznością było serce kobiece, które omdlałó na widok milutkiéj, niewinnój ofiary?
— W takim razie nie powinna tu przychodzić! ozwali się niektórzy. Mężczyźni złorzeczyli przerwie.
Lopin kilka razy spojrzał ku miejscu i osobie, co spowodowało krótką przerwę. Trzymał dziecię na ręku i zbliżył się z niém do klatki, ukrywszy szpicrutę, tak, że teraz lwy spokojniéj i nie troszcząc się o swojego pogromcę, przechadzały się tam i na powrót.
— Moje dziecię — to jest moje dziecię! — brzmiał czyjś głos z góry, z razu słabo, a potém coraz silniéj. On je kupił u żebraczki hrabiny, aby je dać lwom rozedrzeć — zlitujcie się — to moje dziecię!
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/524
Ta strona została przepisana.