Usiłowania Eberharda, wspieranego przez wiernego Marcina, względem wykrycia pobytu kancelisty Furscha, pozostały nadaremne, pomimo że aż do późnéj nocy nie spoczywając śledzili tego włóczęgę. Natomiast zaś znaleźli tyle nędzy, że Eberhard nietylko wydał całą gotowiznę, jaką miał przy sobie, lecz i następnego wieczoru ponowił swoją szczodrobliwość. Błogo mu było, że tu i ówdzie ulżył losowi nieszczęśliwych i ubogich, témbardziéj gdy sam zbolały tém, że jego dziecię także może cierpi głód i niedostatek — może przypadkiem, nie domyślając się tego — między poratowanymi, wybawił je z najostateczniejszéj nędzy.
Eberhard i Marcin przebiegłszy park zwierzyniecki, ten wielki do lasu podobny zakład, rozciągający się od jednéj do drugiéj rogatki i służący zakurzonéj stolicy za miejsce spoczynku, za nadejściem wieczoru wrócili do domu po nadaremnych według wskazówek poszukiwaniach. Policyanci już od kilku miesięcy szukali Furscha, nakazywano już liczne obławy w nadziei znalezienia tego złoczyńcy w parku lub na przyległych drogach — ale dotąd wszystko było nadaremne, chociaż otrzymywano wiadomości, że poszukiwany, podejrzany o zamordowanie w pobliżu karczmy jednego z wiejskich roznosicieli listów, nocować będzie w parku albo na również przeszukanéj, nieco daléj leżącéj Sarniéj łące. Owszem, przypuszczano nawet, że ten przebiegły zbrodzień sam pisywał owe listy, dla wprowadzenia policyi w błąd, i dla tego postanowiono, że skoro nowy list nadejdzie, przeszukane ostaną wszystkie przez włóczęgę używane kryjówki, któych w listach nie wymieniono.