Małgorzatę i jéj dziecię starannie i z trwożliwą ostrożnością, aby potém czuwać przy ich łożu.
Patrzał na niespokojnie zasypiającą, którą tak gorąco i wiernie kochał i która teraz w jego chatce wraz z nim zamieszkiwać miała — ale inaczéj jak się tego kiedyś spodziewał, jak o tém marzył.
Od wypadków powyżéj opowiedzianych upłynęło kilka miesięcy. Na dworze stolicy objawiała się coraz bardziéj uderzająca zmiana. Wprawdzie dotąd wiedzieli o niéj jedynie szczegôlniéj dobrze wtajemniczeni, lecz ślady jéj i następstwa znać było we wszystkich warstwach aż do prostego ludu. Kiedy dotychczas kościół i rząd równemi kroki obok siebie postępowały, teraz objawił się szczególny kierunek, jak się zdawało w najwyższych sferach źrodło swoje mający.
Powstały klasztory, a jeżeli duch kościelny i prawdziwa pobożność, nietylko dla społeczeństwa, lecz dla każdego pojedynczo są skarbem i świętém dobrem, to musi także — bo taka jest wola Boga — każdy to dobro w sobie samym tak uprawiać, aby za nie przed własném sercem, przed własném sumieniem mógł odpowiadać! Lecz jeżeli pobożność, święta, wierna, prawdziwa pobożność, podnosząca każdego człowieka, zmienia się w bigoteryę, a uczciwa, miła Bogu wiara w obłudę, wtedy obawiać się należy niebezpieczeństwa, którego następstwa są nieobliczone!
Król, jak nam wiadomo, był to do swobody dążący, bogato udarowany monarcha, który lubił pokój, bo pragnął, aby kraj kwitnął w błogosławieństwie; a te jego