Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/54

Ta strona została przepisana.

To nadaremne śledzenie i poszukiwanie ciężko zmartwiło Eberharda — cokolwiekby go to kosztowało, musiał wynaleźć swoje dziecię — musiał je mieć znowu i wynagrodzić za wszelkie cierpienia i nędzę, jaką wycierpiało u obcych ludzi, nie uczuwszy nawet szczęścia rodzicielskiéj miłości! Wszakże to jego dziecię, jego córka, tak długo było osierocone! Okrutna matka, nie troszcząc się przez lat tyle o krew swoją, powierzyła ją haniebnym rękom — gdy po męzku szlachetna i piękna dusza Eberharda rzeczywiście mimo wielkiéj krzywdy, jaką mu Leona wyrządziła, żywiła jeszcze jakieś dla niej współczucie...
Teraz była ona dla niego obcą, umarłą.
Dusza jego drgała... najszlachetniejszy człowiek swojego czasu gotów był nienawidzieć!
— Moje dziecię między zbrodniarzami — wołało przeraźliwie jego serce — moje dziecię może już upadłe, może już zgubione...
Marcin szedł obok niego — Eberhard ręką przecierał oczy i brodę — bo sroga przeciwność straszliwie nim wstrząsnęła, lecz nie zdołała mimo to pohamować jego potężnéj siły czynnéj — owszem zahartowywała ją jeszcze bardziéj.
Obaj wracając do domu, przechodzili przez jaśniejącą ulicę, szeroko rozciągającą się od Królewskiéj bramy aż do zamku i z wieczora z powodu przepysznego oświetlenia sklepów wspaniale wyglądającą. Teraz udali się ku osiwiałemu zamkowi, a wreszcie skierowali się na szeroką i wysokiemi, eleganckiemi domami objętą ulicę Marszałkowską.
Gdy uszli kilka kroków, Eberhard i Marcin zmierzali ku wysokim, w mur wsuniętym drzwiom, przyozdobionym w różne sztuczne ozdoby i z obu stron mającym nisze w murze, w których znajdowały się posągi.
Drzwi się otworzyły, chociaż odźwiernego za niemi nie postrzegano, otworzył je jakiś tajemny mechanizm, i zamknął znowu, skoro Eberhard i jego towarzysz