— Ów Eberhard? tak jest! Ścigał tych dwóch panów po morzu, strzelał do ich okrętu, i nakoniec na nędznéj łodzi puścił na ofiarę bałwanów — pomyśl, moja pobożna siostro, w nędznéj łodzi na oceanie!
— Daléj! Dla czegóż nie strzelano nawzajem do okrętu owego Eberharda?
— Bo miał przewagę! Na téj łodzi dwaj rozbitki przez cztery dni i cztery noce byli na morzu, razem z córką pana von Renard — to nieludzko! Wreszcie spotkali portugalski okręt, który ich zabrał do Lizbony. Ztamtąd walcząc ze wszelkiego rodzaju niedostatkiem, przybyli do Paryża, najwięcéj korzystając z pomocy klasztorów. Dla tego też mieli list rekomendacyjny do naszego klasztoru w Paryżu, i znaleźli w nim na kilka dni schronienie.
— Przez wszystkich świętych, to zła wiadomość! odpowiedziała mniszka, a oczy jéj nienawiścią zabłysły. A tenże Eberhard czy pozostał w Monte-Vero?
— Nie, pobożna siostro, on płynie do Niemiec.
— A więc wszystko się nie wiedzie... z ukrytym gniewem wyzionęła Leona — wszystko nadaremnie?
— Nie gniewaj się na posłańca, który spełnia swój obowiązek, powiedział długi mnich — wołałbym ci przynieść pomyślniejszą wiadomość! Ale i nieprzyjemną otrzymać jest korzystnie, jeżeli się ją otrzymuje we właściwym czasie, i kiedy podług niéj można wiedzieć jak daléj postępować.
— Masz słuszność, mój pobożny bracie, rzekła Leona; zawsze ze skrytém szyderstwem to serdeczne określenie w duszy przyjmowała, bo najwłaściwszą jéj cechą była niezmierna pycha i nienasycona chęć władania — już ja poczynię dalsze kroki!
— Jakąż mam zanieść odpowiedź adwokatowi von Renard?
— Tę, że wkrótce o mnie usłyszy! Czy masz o czém wrócić do klasztoru?
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/542
Ta strona została przepisana.