sobie zaledwie parę godzin snu, ciągle podawał jéj lekarstwo.
Rany zagajały się, ale gorączka pogorszała się codziennie.
Walter z załamanemi rękami, nie wiedząc co począć, stał obok biednéj, która w największéj malignie przewracała się po łóżku. Pieniędzy zabrakło — ostatnie potrzebne przedmioty sprzedano — żadnéj już nie było pomocy, żadnego wyjścia.
Biedny robotnik gotów poświęcić życic dla téj, którą widział cierpiącą, przebył dni pełne męczarni i jeszcze straszliwsze noce — widział jak ona waha się między życiem a śmiercią, widział jak walczy i passuje się ze śmiercią, która już przybyła do chatki, żądając swojéj ofiary — ustami wyszeptał gorącą modlitwę — nie mógł nic więcéj uczynić, tylko zimną wodą chłodził czoło dziewczyny i jéj suchy pragnący język... nakoniec ustała maligna. Małgorzata ucichła i już spojrzał Walter z razu osłupiałym, potém łzami zalanym wzrokiem na ukochaną, piękną dziewicę, do któréj od młodości należała i cała jego dusza.
Ona ciągle była przy nim, ona jego myśli zapełniała, gdy zbierał lub zasiewał kwiaty — rozmowa z nią, kiedy wracała z miasta, stanowiła jedyną jego przyjemność. Potem późno już w nocy słuchał jéj bolejącéj pieśni, i wreszcie sam ją późniéj śpiewał, ową pieśń ludową, która malowała całe duchowe życie Małgorzaty aż do dnia dzisiejszego.
„Matki rodzonej nie znałam,
Nikogom ojcem nie nazwała;
Boże kochany, jestem sama,
Och! żadne serce nie jest mojém!“
Wszystkie te wspomnienia silnie go wzruszyły, gdy upadł przy łożu prawie już martwy i oblicze swoje do nóg jéj przez nakrycie przycisnął.
— Nigdy nie kochałaś mnie! — łkał. — Nigdy nie czułaś dla mnie tego, co ja czułem. Nie mogłaś, a ja