czyżby także nie miały przyjąć i dziecka Małgorzaty, z równą troskliwością, pielęgnować go i wychowywać?
Oddawała swoje dziecię — ale Bóg wypiętnował na niém znak, cechę, zakrytą ubożuchną jego odzieżą, lecz widoczną na ramieniu dla każdego, kto odsłoni drobne jego członki — pięć plam w miejscu, którego dotknął niegodziwy baron, gdy szukającą pomocy zepchnął ze schodów werandy! W oczach więc młodéj matki zabłysł promyk nadziei — że będzie mogła zawsze poznać swoje dziecię — mniemała, że go nie utraci, chociaż odda niewidzialnéj osobie, nie pokazując się sama, ani wymieniając! Jakaż inna pozostawała jéj droga? czyjaż dusza zlituje się nad dzieckiem i nad nią?
Szybko podążała Małgorzata ulicami cyrkułu ogromnego miasta, w którym leżał dom podrzutków. Lecz im bardziéj tam się zbliżała, tém drobniejszemi szła kroki. Wstyd, trwoga, boleść z powodu rozłączenia się, wszystko to gwałtownie dręczyło jéj serce.
Trzymała dziecię ukryte pod chustką — jednak mówiła sobie, że każdy przechodzień domyśla się jéj zamiaru — że wszyscy ciekawie i szyderczo na nią patrzą i wskazując na nią mówią:
— Patrzcie — ona niesie dziecię swoje do domu podrzutków!
Czuła, że gorący rumieniec na twarz jéj występuje; lękliwym krokiem, trwożliwie, weszła oglądając się na ciemną uliczkę — ach! jeżeli kto z okien widzi co ona czyni? Chciała wrócić.
Ale namyśliła się: to co uczynić zamierzała, musi przenieść na sobie, chociażby ją palcami wytykano! I odważnie szła daléj. Wkrótce przekonała się, że naprzeciw domu podrzutków wznosiła się wysoka ściana otaczająca jakiś dziedziniec.
Mur ten otaczał jedno z najpiękniejszych więzień stolicy.
Tu dom podrzutków, długi, podobny do koszar budynek, którego najniższe okna tak wysoko umieszczone
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/561
Ta strona została przepisana.