Od tego czasu upłynęło prawie dwa lata.
Dwie ciężkie zimy nawiedziły ziemię i pomożyły panującą nędzę, pomimo że powstały rozmaitego rodzaju dobroczynne zakłady, dla ulżenia biednym ich smutnego losu. Jeszcze na drogach i polach leżał śnieg, a chociaż lutowe słońce już wpływ swój wywierało, noce jednak były jeszcze tak zimne, że każdego poranku dniem pierwéj roztajałe już miejsca znowu silnie zamarzały. Jeziora w zwierzyńcu często przywabiały młodzież, bo po ich lodzie można było doskonale jeździć na łyżwach, a nawet ekwipaże ożywiły drogę, bo powietrze było jasne i przyjemne.
Było to pewnéj niedzieli po południu. Ścieżki mocno zmarzły i były suche, na gałęziach drzew leżał jeszcze śnieg, połyskujący przy świetle słoneczném, a jednak świeże jasne powietrze wywabiło z domów, wielu mieszkańców stolicy, którzy przez cały tydzień od rana do nocy w warsztatach pracowali. A tak drogi zaludniały się coraz bardziéj świątecznie ubranemi kobietami i mężczyznami, którzy albo odwiedzali położone przy parku oberże, albo też nieco świeżego powietrza zaczerpnąć pragnęli. Także świątecznie przybrana młodzież, z uradowaném sercem śpieszyła do sal tańca, a niejeden ojciec na widok przebiegających koło niego pustaków, trącał matkę dzieci swoich chcąc jéj niby powiedzieć:
— Patrz-no — tak to i my kiedyś za młodu ochoczo biegaliśmy do sal, kiedy jeszcze nie mieliśmy ani dzieci, ani żadnych kłopotów!
A matka spojrzawszy na głośno rozmawiających uradowanych, niby z uśmiechem odpowiadała:
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/564
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XIII.
Syn grabarza.