Eberhard przybliiżywszy się do grabarza i wyjmując bilet z małéj, niewidocznéj kieszeni, to przypomnijcie sobie teraźniejszą godzinę i nazwisko na téj kartce napisane, zachowajcie ją sobie! A jeżeli nie weźmiecie mi tego za złe, to jeszcze chciałbym wam coś powiedzieć.
— Pan Eberhard de Monte-Vero, przeczytał grabarz pokornie i uniżenie kłaniając się — ja to sobie zaraz powiedziałem. Mówcie szlachetny panie!
— Kiedy wasze środki nie wystarczą na wychowanie dziecka, kiedy wasza ofiara za ciężką wam będzie, przychodźcie do mnie i dajcie mi dowód przywiązania, abym wam mógł dopomódz. Ja — nie mam dzieci — miałem jedno, i to straciłem! Niechże przynajmniéj tego doznam dobrodziejstwa, że innym pomagam! Nie zapominajcie o tém, czy słyszycie?
— Pan jesteś rzadki, szlachetny człowiek, odpowiedział pełny podziwu grabarz, i przyrzekam panu, że z ofiary pańskiéj użytek zrobię, bo pan ją tak zachęcająco obiecujesz! Nie wiem sam, co mi te słowa dyktuje, to już chyba tak się do mnie ująć umiałeś, bo nie dla wszystkich ja jestem taki — nazywają mnie milczkiem i grubianem! Dziękuję za miłość i pomoc jaką przynieśliście mojemu Jankowi, a także i wam, panie doktorze!
Eberhard podał rękę grabarzowi, schylił się do dziecka i ucałował jego wysokie o walne czoło, poczém zwrócił się ku drzwiom, w towarzystwie lekarza i zabierał się do wyjścia.
Janek wielkie, niebieskie oko poprowadził za Eberhardem — nie spuszczał on ani na chwilę tego oka z jego szlachetnéj, pięknéj i łagodnéj twarzy — a teraz gdy go Eberhard po ojcowsku całował, płakał rzewnie.
— Patrzcie-no tego chłopca, powiedział Samuel Bartels uśmiechając się — on was całkiem zamknął w swojém sercu, a zawsze przecięż jest taki jak ja, nie łatwo skłonny do czegoś podobnego — cicho Janku, pan Eberhard de Monte-Vero przyjdzie tu znowu!