Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/579

Ta strona została przepisana.

Ale małemu niemowie ciągle jeszcze łzy z oczu płynęły, — dopiero gdy mocno wzruszony Eberhard jeszcze raz wziął go za rękę i ucałował, roześmiał się szczęśliwy i objął ramieniem szyję księcia, który mu przyrzekł wkrótce go odwiedzić, i teraz zdawało się, że na rysach chłopca wystąpiły słowa z wnętrza jego duszy pochodzące, jakby uradowany mówił:
— Ach tak, przyjdź wkrótce do mnie, ty ukochany, drogi człowieku!
Trudno było księciu de Monte-Vero, pożegnać się z niemém dzieckiem grabarza, które jakby wewnętrzném przeczuciem powodowane, tyle mu wzajemnéj miłości okazało, a dziwnego doznawał wrażenia, gdy z nadchodzącą nocą opuszczał cmentarz śgo Pawła.


ROZDZIAŁ XIV.
Krzyk szalonéj.

W części parku najbliższéj zamku księcia Waldemara, słyszano co noc narzekające przeciągłe głosy. Zdawało się, że pochodzą z góry, a gdy pośpieszano na miejsce, z którego niby pochodziły, poznawano, że w dalszém jeszcze miejscu biorą początek, i wśród cichéj, ciemnéj nocy, coraz się okropniéj rozlegają.
Robotnicy, którzy około północy lub przed świtem tę część parku przebywać musieli, woleli raczéj iść inną drogą, aby nie słyszeć niepojętych, strasznych narzekań, podsycających ich zabobonność. Wkrótce rozniosły się najdziwniejsze wieści, i powstały znowu dawne gawędy, o których już długo nie przypominano.
Na końcu nieoparkanionego parku księcia, daleko po za zamkiem rozciągającego się, tam mianowicie, gdzie