zamierzała wpływ swój za pośrednictwem Waldemara coraz bardziej wywierać.
Ale Schlewe innego był zdania.
Książę przejeżdżając przez zwierzyniec był ciągle jednosyllabowy. Wsunął się w róg powozu, i mocno okrył swoim wojskowym płaszczem, baron zaś z uderzającą troskliwością zapuścił sztory u okien, aby przeciąg powietrza nie szkodził księciu.
Już było po północy, gdy powóz zbliżał się ku zamkowi, którego arkadowe okna po większéj części były oświetlone.
Wtém nagle doszedł do powozu, wprawdzie przytłumiony, ale jednak niezmiernie bolesny głos, wołający o pomoc, który tak często słychać było od strony sadzawki, a który dotąd zawsze szambelan von Schlewe umiał przed księciem ukrywać. Gdyby w powozie było jaśniéj, można byłoby zauważyć niespokojność Schlewego i zmianę jego bladych rysów.
— Co to takiego? — wołają! — szybko powiedział książę powstając i słuchając.
— Ja nic nie słyszałem( królewska wysokości!
— Jakto! — pan nic nie słyszysz? — Właśnie powtarza się to pełne trwogi wołanie o pomoc. Otwórz pan okno!
— Chłodne nocne powietrze, mój książę — coś tam musiało zajść w parku — pospólstwo lubi w tym pięknym zakładzie dopuszczać się rozmaitych zdrożności!
— Otwórz pan — krótko i stanowczo rozkazał książę.
Baron spełnił żądanie, nacisnął sprężynę i otworzyły się powozowe drzwiczki razem z oknem. W téj chwili ekwipaż zwrócił pod ganek zamku i znowu z daleka dało się słyszeć narzekające, pełne boleści wołanie.
— Czy pan teraz słyszałeś? Muszę wiedzieć co znaczy ten okropny krzyk!
— Królewska wysokość nie powinnaś tego dochodzić! — poszepnął von Schlewe, kłaniając się i pomagając księciu wysiąść z powozu
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/582
Ta strona została przepisana.