Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/584

Ta strona została przepisana.

panu przykrości, więc sam wejdę na wieżę, pan zaś weźmiesz Floryana i przez ten czas będziesz łaskaw zrewidować brzegi sadzawki, tudzież okoliczne drogi. Coż to! i pana jakiś dreszcz przejmuje?
— To już przeszło, królewska wysokości — zawsze jednak nie powinienem puszczać waszéj wysokości, saméj pozostawiać w wieży!
— Czy masz pan klucz przy sobie?
— Mam, królewska wysokości — bo wyznać muszę — iż nad wieczorem miałem zamiar sam raz przekonać się o tém wołaniu.
— Rzecz szczególna — śpieszmy się.
Książę za każdym krokiem stukając pałaszem po posadzce, szedł niosąc lampę, przez korytarz zamku do wysokich drzwi, prowadzących do parku. Szambelan szedł tuż za nim, a nakoniec Floryan, lękliwy sługa.
Właśnie była godzina duchów, gdy von Schlewe otworzył drzwi, a książę wydobywszy pałasz, wszedł na ciemne, zimowe ścieżki parku.
Złowroga ciemność w koło zalegająca, pomnożyła ponurość okolicy; pomiędzy drzewami i w krzakach, w części jeszcze śniegiem pokrytych, panowała głęboka cisza; tylko skrzyp gałęzi, otrząsającéj z siebie chmurę śniegowych płatków, przerywał nocną spokojność. Wszedł księżyc, w towarzystwie srebrzystych chmurek, a w miejscach więcéj otwartych śnieg błyszczał jak brylantowe gwiazdki.
Wtém, gdy trzy wspomnione osoby przechodziły pomiędzy kląbami, zbliżając się do daleko rozciągającéj się gęstwiny, ciszéj, ale bardzo żałośnie znowu rozległo się z dala tajemnicze wołanie, przerażająco brzmiące, jakby przytłumiony krzyk szalonego.
Nawet księciem Waldemarem mimowolnie wstrząsnął teraz dreszcz.
— Powiadasz pan, że te wołania już nieraz słyszano? spytał sambelana.
— Już od dosyć dawnego czasu, w różnych przerwach.