— I nigdy mi o tém nie doniesiono?
— Wołano nie zatrudniać waszéj krôlewskiéj wysokości okolicznością, ktôréj przyczyny nie można sobie było wyjaśnić, odpowiedział von Schlewe, trzęsąc się niby z zimna.
— Dotychczas ani w moich pokojach, ani wracając do domu, nie słyszałem tego głosu — powód jego musi być naturalny, i dla tego bardzo się cieszę, że ten powód dzisiejszéj nocy zbadać mogę.
Wiatr wiał wyjąć, ale wnet znowu nąstała głęboka cisza, gdy książę niosąc migającą się lampę w lewéj, a błyszczący pałasz w prawéj ręce, pośpieszał drogą, prowadzącą pomiędzy gęstemi, ciemnemi drzewami, do staréj, zbutwiałéj wieży. Im się daléj ze swoim orszakiem posuwał, tém okolica stawała się bardziéj niezamieszkaną. Droga była wązka, a badawcze spojrzenia księcia po pokrywającym ją śniegu, przekonały go, że nigdzie nie widać było śladu niczyich stąpań.
Rozsuwając gałęzie zarośli, zbliżono się nakoniec do czarnéj kraty, przy któréj stał dawniéj czerwony, teraz ciemnawy, drzewami gęsto otoczony budynek, którego wązkie, zakratowane okna czyniły go podobnym do więzienia. Za nim rozciągała się czarna sadzawka.
Gdy się zbliżono do wązkich i nizkich drzwi, chciał von Schlewe wziąć od księcia lampę i następnie otworzyć te drzwi.
Ale Waldemar zamierzał właśnie zniżyć lampę ku ziemi, i przejrzeć w koło wieżę, któréj dotąd nigdy nie zwiedzał.
Gdy patrząc w dół przekonał się, że po téj stronie czworoknątnéj budowli nie można było dostrzedz niczyich kroków, lampa zgasła.
Czy ją zagasił przeciąg wiatru? Niewątpliwie, bo nie można było przypuszczać, że stojący obok księcia szambelan zadmuchnął ją wówczas, gdy się książę nachylił. Wreszcie jakiżby miał w tém cel?
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/585
Ta strona została przepisana.