lodowate zimno, a przytém stęchła woń, a przy wilgotnych, obmarzłych ścianach, leżały w nieporządku stare, nieużyteczne sprzęty ogrodnicze, połamane ławki, potłuczone wazony kwiatowe i t. p.
Ztamtąd w jednym rogu szerokie kamienne schody prowadziły do wyższéj części wieży. Były gładkie, a przy blasku przeciskającego się do nich światła księżycowego, widne tam były zamarzłe krople wody.
Książę przekonawszy się szybko, że na dole nikt się ukrywać nie mógł, wszedł na schody prowadzące na górę, Schlewe udał się za nim z całą pewnością, jaką zawsze uzbrajać się umiała jego blada i pomarszczona twarz, ciągle się ironicznie uśmiechająca. Na schodach wyraźniéj jeszcze kulał niż na rôwnéj drodze.
Po upływie kilku sekund książę dostał się do górnéj przestrzeni wieży, widocznie mniejszéj niż przestrzeń dolna, lecz ta okoliczność nie uderzyła go przy panującéj tam ciemności. Chodził po podłodze, spojrzał w górę — sufit był tak wysoko, że go zbadać nie można było, a potém obszedł około ścian pustéj przestrzeni, stukając tu i owdzie pałaszem po kątach, aż znowu prawie do samych schodów powrócił.
Nagle stanął przy jednéj ścianie i słuchał — zdawało mu się, że ztamtąd dochodzi go jakiś szmer, cichy jęk, głębokie westchnienia.
Schlewe uważał go doskonale.
— Co się za tą ścianą znajduje? nagle szybko zapytał Waldemar.
— Za tym murem wieży znajduje się na dole sadzawka, mości książę! odpowiedział szambelan.
— Dziwna rzecz! Zdawało mi się w téj chwili, że słyszę głosy za tą ścianą.
Schlewe wzruszył ramionami.
— Ja dopiero pierwszy raz dzisiaj w towarzystwie Waszej krôlewskiéj wysokości jestem w tych ścianach.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/587
Ta strona została przepisana.