Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/597

Ta strona została przepisana.

oczy od mnóztwa wylanych łez posmutniały, a strudzone powieki poczerwieniały — na całéj skromnéj postaci leżał gniotący ciężar okrutnego jéj losu, — drobne, od zimna prawie skostniałe ręce wysoko podniosła i załamała.
Izba, w któréj nieszczęśliwa prawie od dwóch lat mieszkała, była mała i ciasna, nie było w niéj żadnego wyjścia, prócz drzwi u stop schodów, które szambelan i ksieni dopiero przebyli. Przy ścianie graniczącéj z izbą, którą przedtém książę zwiedził i w któréj przez kilka chwil słuchał, stało ubogie łóżeczko uwięzionéj, która nie miała żadnéj pomocy, żadnego ratunku! Z początku prośbą, a pozniéj rozpaczliwą siłą starała się wydostać z więzienia, — biedne małe ręce poraniła stukaniem do drzwi na dole, wołała, błagała i płakała, wstrząsając żelaznemi kratami okienka — aż nakoniec przekonała się o daremności swoich zabiegów, o niemocy wysileń.
Teraz biedna Małgorzata podobna była do upokorzonéj męczennicy, która pełny udręczeń los swój z rezygnacyą znosiła; — tylko w cichych godzinach nocy, gdy wśród okropnéj ciemności łoże jéj otaczającéj, upominające występowały postaci przeszłości — gdy przypominała sobie noc, w któréj przy cmentarzu dzieci swoje pozostawiła — wyrywały się z jéj umęczonego serca już głośniejsze, już cichsze narzekania, przeraźliwie rozlegające się po lesie i niejako stłumione więziennemi ścianami, które ją zamykały.
Nie zbliżał się żaden wybawiciel, — drzwi na dole otwierały się tylko, gdy wchodził twardy, niczém nie — zmiękczony obcy człowiek, który jéj przynosił skąpe pożywienie.
Często stawała przy zakratowaném oknie, w nadziei ujrzenia jakiegokolwiek człowieka, ale widocznie unikano okolic sadzawki.
Teraz gdy znowu, załamując ręce, nie mogąc usnąć, stała przy kracie, jéj przyćmionym spojrzeniom na dole pomiędzy drzewami i zaroślami ukazał się jakiś cień ru-