Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/609

Ta strona została przepisana.

mieniem, abyśmy ją, mogli zaprowadzić do zamku. O Boże mój, jakież to nieszczęście ci ludzie wywołać byli w stanie!
Nie obdarzył szambelana żadném spojrzeniem, ten więc tak szczególnéj gruppie przyglądał się z miną, w któréj odbijała się cała szatańska brzydota jego duszy — uśmiechał się tak groźnie szyderczo, jakby miał powiedzieć:
— Idźcie — mam ja was jednak wszystkich w ręku!
Małgorzata, widziała przy sobie tych, którzy jéj byli najmilsi — księcia, którego jeszcze i dzisiaj uwielbiała najszczerszą miłością, do którego należała, czy była z dala czy blizko — i Waltera, tego wiernego przyjaciela, który zawsze był na miejscu, a w nędzy i cierpieniach zawsze ją wspomagał!
Małgorzata, któréj rozpuszczone włosy spadały na suknię, chciwie wciągała w siebie owiewające świeże nocne powietrze. Oczy jéj niby jakaś mgła osłaniała, a osłabione ręce drżały.
— On pójdzie za nami, trwożliwie poszepnęła — on i mniszka! Spieszmy się — oni mnie ścigają.
— Przy mnie jesteś od nich bezpieczną! uspakająco rzekł książę.
Ale oczy Małgorzaty coraz niespokojniéj spoglądały, ponuro oglądała się na wszystkie strony wymawiając słowa bez związku i mówiła to o chatce w zwierzyńcu, to o cyrku, a potém znowu o kolebce podrzutków.
Walter z żalem spozierał to na Małgorzatę to znowu pytająco na księcia, który teraz wykrzyknął, bo nie mógł pojąć okropności, jaką widział przed sobą — miałżeby szambelan mieć słuszność? czyżby nad nieszczęśliwą zawisł duch ciemności?
Myśl to była za okropna!
Przybyli do zamku.
Książę spodziewał się, że spoczynek i troskliwość dobroczynnie wpłyną na Małgorzatę, a słowa bez związ-