drzwi domu, wprowadzając doń Eberharda, którego starzec usilnie widzieć pragnął.
Lampa oświetlała obszerną sień, w któréj głębi znajdowało się kilkoro drzwi.
Ulrych otworzył jedne z nich, i skinął na przyjaciela aby szedł za nim.
Miłe ciepło przeniknęło wchodzących do pokoju matowo oświetlonego.
Urządzenie, nie ozdobne ani obfite, wskazywało wygodną zamożność. Stare, rzeźbione meble z niemodnemi ozdobami, ciężkie, massywne krzesła z pokrowcami w kwiaty, wszystko to wskazywało, że już przez przodków teraźniejszych posiadaczy używane były.
Z tego pokoju otwarte drzwi prowadziły do większego, którego zasłonione teraz okna wychodziły na ulicę. Lampa kulista stała na okrągłym stole na środku pokoju, rozsiewając łagodne światło. Głęboka cisza tam panowała, a przerywał ją tylko brzęk wahadła wielkiego zegaru.
— Czy to ty, Ulrychu? spytał słaby głos, wychodzący niby z głębi pokoju; czy przyprowadzasz z sobą Eberharda?
— Tak, mój ojcze! ten, którego widzieć i z którym pomówić pragniesz, jest tutaj — czy możemy wejść?
— Chodźcie — chodźcie prędko! odezwał się głos głęboki.
Ulrych ujął rękę Eberharda i wprowadził go do wygodnego pokoju ojca.
Tam siedział starzec w cieniu pod ścianą na wypchaném krześle, przedstawiając obraz czcigodnego patryarchy, który już tylko oczami i ustami mógł poruszać.
Gdy dwaj mężczyźni weszli, jakaś kobieta, która posługiwała tak długo choremu, wyszła z pokoju, aby nieprzeszkadzać.
Stary Ulrych, dzisiaj szczególniéj słaby i bezsilny, zaledwie spojrzeniem powitać zdołał przybyłych, jego
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/616
Ta strona została przepisana.