Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/619

Ta strona została przepisana.

świętą spuściznę to, o czém długo, długo rozpamiętywałem — a o czém dowiesz się w końcu mojego zwierzenia!
Książę de Monte-Vero przysunął swoje krzesło tuż do krzesła starego Ulrycha.
— To co mi zalecicie, święcie spełnię, odpowiedział poważnie, i położył rękę na bezwładnéj ręce starca — mówcie, słucham każdego waszego słowa!
— Przed tobą, Eberhardzie, winienem złożyć zeznanie, spowiedź — przebacz więc jeżeli co skrócę lub przerwę — nie łatwo wypowiedzieć takie słowa, a potrzeba koniecznie! Mógłbym tajemnicę życia mojego zabrać z sobą do grobu, w którym jak sam widzisz, jedną nogą już stoję!
Słuchaj więc! Wiem, że wszystko mówić mogę, bo nie usłyszę od ciebie wyrzutu, jako od człowieka pobłażliwego, wielce doświadczonego, bo masz serce, które doznało burz tego życia! Jakże się nazywał twój ojciec Eberhardzie?
— Moim ojcem, moim nieoszacowanym wychowawcą był stary postelnik Jan von der Burg!
— Jan von der Burg. — Nieraz mi o tém wspominałeś, a jednak pytam cię znowu, jakbym się o tém zapewnić musiał.
Minęło temu już lat przeszło czterdzieści, zaczął starzec, byłem wtedy ognistym, ochoczym do życia człowiekiem — pełen młodzieńczéj siły nie myślałem wówczas o tém, że przyjdzie kiedyś czas, w którym sparaliżowany na wyściełaném krześle siedzieć będę. Ojciec mój był bogaty i szanowany, na mnie wydał więcéj, aniżeli wówczas było zwyczajem, zaopatrzył mnie w pieniądze i polecenia i kazał zwiedzić świat, tak, że powróciłem jako promieniejący szczęściem, śmiały młodzieniec.
Wspominając o tém, dziwnego doznaję uczucia! Stary Ulrych był wtedy serdecznie ognistym, rzutnym młodym Ulrychem, dla którego cały świat stał otworem, do którego uśmiechały się ukradkiem wszystkie ładne